Nie samym Black Keys człowiek żyje. Gwiazda gwiazdą, ale za jej plecami czai się co najmniej kilka zespołów, które bardzo skutecznie depcze jej po piętach – ten jest spośród nich zdecydowanie najciekawszy.

REKLAMA
Właśnie zakończył się festiwal Eurosonic, najważniejsze miejsce dla młodych europejskich zespołów, podczas którego mogą się zaprezentować przedstawicielom branży muzycznej z całego kontynentu i liczyć na to, że zostaną zauważone, co może stać się przyczynkiem do wielkiej kariery. I nawet jeśli okazało się, że w tegorocznym line-upie dominowała przede wszystkim muzyka elektroniczna w najróżniejszych odmianach, nie zabrakło też miejsca dla wykonawców grających na gitarach, grających głośno i bardzo energetycznie. Wśród takich właśnie zespołów zdecydowanie wyróżnił się właśnie ten – Kid Karate.

Zwraca uwagę już samą swoją nazwą, odsyłającą pamięć i wyobraźnię gdzieś w rejony klasycznych, kultowych filmów i komputerowych gier z lat osiemdziesiątych, w których bohaterowie z powodzeniem posyłali wszystkich przeciwników na deski, zaskakującymi kombinacjami umiejętnie wyprowadzanych ciosów. Zwraca uwagę swoją muzyką, która ma siłę dobrze wyćwiczonych uderzeń.
To bardzo młody zespół, w składzie którego znaleźć można tylko dwóch muzyków: Kevin Breen gra na gitarze i śpiewa, a Steven Gannon zawzięcie wali w perkusję. Pierwszym zespołem na długiej liście inspiracji, do których przyznają się młodzi irlandzcy muzycy jest grupa Death From Above 1979. I nie jest to wielkie zaskoczenie – rzeczywiście: brudne, surowe, potężnie, choć w jakimś sensie także przecież minimalistycznie brzmiące granie tych artystów można bez żadnego trudu położyć tuż obok twórczości niezapomnianych mistrzów z Kanady.
Irlandczycy mają póki co na koncie tylko dwie epki: „Lights Out” i „Heart”, ale już niedługo ma się ukazać ich debiutancki album, zatytułowany „Night Terrors”. A póki co zaprezentowali się przedstawicielom branży z całego kontynentu podczas festiwalu Eurosonic. Na szczęście udało mi się zobaczyć ten występ. Na szczęście, bo okazało się, że to był jeden z mocniejszych punktów programu tegorocznej imprezy w holenderskim mieście Groningen. Irlandzycy wypadli naprawdę znakomicie: bezpretensjonalnie, dynamicznie i bez żadnych komplesków. Mam szczerą nadzieję, że o tym zespole może być naprawdę głośno – jego muzyka jest wystarczająco przebojowa, żeby zwrócić uwagę szerszych rzesz słuchaczy, jest na dodatek ostra, ale nie na tyle, żeby ich odstraszyć – a to dziś dobrze już sprawdzona formuła na zdobywanie potężnej popularności. Jeśli więc wszystko dobrze pójdzie, para młodych Irlandczyków ma naprawdę spore szanse, żeby za rok występować już na wcale nie tych najmniejszych scenach najważniejszych festiwali muzycznych w Europie i na świecie. Nie mam wątpliwości – będę trzymał za nich kciuki. Dawno nie było już zespołu, który tak umiejętnie łączy ostre brzmienie, szlachetną surowość z wpadającymi w ucho niemal natychmiast melodiami. To może być wielki przebój. I nie miałbym nic przeciwko temu, żeby rzeczywiście tak się stało.