Dużo jest płyt, na które czekam tej wiosny. To jest jedna z nich – pierwszy od kilku lat album prawdziwych mistrzów opowiadania zwykłych historii w niezwykły sposób. Tak, nie ma co tu kryć - The Hold Steady to jeden z moich ulubionych współczesnych zespołów rockowych. Zespołów związanych w jakiś sposób ze sceną alternatywną, choć grających muzykę, którą spokojnie można klasyfikować jako czysto mainstreamowy rock. A może po prostu zespołów udowadniających znakomicie, że granice sceny alternatywnej są dziś tak rozmyte, że przestają mieć tak naprawdę jakiekolwiek znaczenie dla kogokolwiek.

REKLAMA
Korzenie zespołu tkwią jeszcze w głębokich latach 90-tych, kiedy jego dwaj przyszli założyciele: wokalista Craig Finn i gitarzysta Tad Kubler, mieszkali w Minneapolis i brali czynny udział w tworzeniu tamtejszej scenie niezależnej: a Minneapolis, obok Portland, było w tamtym czasie jednym z najjaśniejszych punktów na mapie szeroko rozumianego amerykańskiego punk rocka. Co prawda ich pierwszy zespół, Lifter Puller, nie miał muzycznie wiele wspólnego z tym, co wówczas królowało na scenach ich rodzinnego miasta – już wtedy było słychać, że Kublerowi bliżej raczej do klasycznych rockowych mistrzów potężnych riffów niż do punkowego podejścia do komponowania. Na dobre można się było o tym przekonać po kilku latach, kiedy muzycy przeprowadzili się do Nowego Jorku i założyli nowy zespół – The Hold Steady właśnie.
Był 2004 roku, a Finn i Kubler mieli najwyraźniej głowy pełne pomysłów, bo debiutancka płyta zespołu ukazała się bardzo szybko. I od razu wyznaczyła bardzo wyraźnie granice, w których zespół poruszać się będzie przez kolejną dekadę. W dużym skrócie chodziło o klasyczne rockowe brzmienie i znakomite teksty Finna. Z jednej strony więc: riffy, które zapamiętuje się na długo i momentami niemal zawrotne gitarowe solówki, z drugiej: wciągające, a czasem bardzo poruszające opowieści z wyrazistymi bohaterami. Finn z płyty na płytę stawał się coraz bardziej szanowanym i cenionym autorem tekstów – jednym z nielicznych na amerykańskiej, a wręcz światowej scenie, któremu udaje się tak celnie i błyskotliwie komentować współczesną rzeczywistość, tak skutecznie ubierać niemal epickie historie w formę kilkunastu wersów. Jego teksty zazębiały się w pomysłowy sposób ze sobą, miały wspólnych bohaterów, pokazywały te same historie z różnych punktów widzenia, odnosiły się do tych samych miejsc, czy artefaktów – takich jak charakterystyczne dla każdego amerykańskiego miasta wieże ciśnień, stałe miejsce spotkań miejscowej młodzieży. Pisząc z niemal faulknerowskim rozmachem, Finn bardzo szybko okazał się jednym z najważniejszych kronikarzy życia współczesnej młodzieży z amerykańskiej prowincji.
W tym czasie zespół zdobywał coraz większą popularność – z płyty na płytę muzycy grali koncerty w większych salach koncertowych, dochodząc na swej poprzedniej dużej trasie, która miała miejsce kilka lat temu, do poziomu wielkich hal – iście stadionowe brzmienie grupy i odwoływanie się na poziomie brzmienia i kompozycji do sprinsteenowskiej klasyki znakomicie ją do tego predystynowało.
Ale potem nastąpił długi kryzys – zespół zaczęły trapić problemy personalne, z grania w jej składzie zrezygnował Franz Nicolay, który skoncentrował się na działalności solowej, jeden z muzyków trafił do szpitala, wyraźnie poluzowały się relacje między Finnem a Kublerem. To ostatnie – do tego stopnia, że muzyczna część nowego materiału powstawała – jak nigdy wcześniej – bez udziału tego pierwszego. Ale koniec końców w mediach zaczęły się pojawiać dobre wiadomości: płyta, która zatytułowana będzie „Teeth Dreams”, jest już gotowa, a muzycy przygotowują się do promowania jej na koncertach. No i pojawiły się też pierwsze single – bardzo obiecujące i pokazujące, że te cztery lata od wydania poprzedniej płyty nie zmieniły wiele w brzmieniu zespołu i podejściu jego muzyków do tworzenia piosenek.
I nawet jeśli w kontekście tej płyty pojawia się kilka sygnałów co najmniej niepokojących, nie, to wszystko w żaden sposób nie sprawia, że się o nią boję. Wręcz przeciwnie: jestem o nią spokojny i bardzo na nią czekam.