Wszystko zaczęło się od tego, że w Murce zagrał atawizm, wskutek czego owinęła się dookoła mojej szyi. Zawodowo Murka trudni się masażem, ale prywatnie jest wyrośniętą samicą z gatunku dusicieli. Zachowanie Murki, jak można się domyślić, zaburzyło gospodarkę tlenową w moim mózgu. W skroniach zaczęło mi trochę szumieć, a pokój, którego sporą część jednej ze ścian zajmowało imponujące terrarium, to widziałem w zadowalającej ostrości, to znowu znikał mi za różową mgiełką. Tak na przemian.
Denis, menager masażystów podjął energiczne działania w celu przywrócenia mi należytej gospodarki, ale Murkę ta cała sytuacja jakby rozbawiała i im bardziej menager usiłował ją zdjąć, tym bardziej się na mnie zaciskała. Starałem się niemrawo pomóc ale jak się prędko okazało, nie mam należytej wprawy w ściąganiu węży. W końcu Murka jakby się znudziła, albo skończyła się jej projekcja atawizmu, w każdym razie zwolniła duszenie i sama zlazła. Masaż wężami jest niszową formą spędzania wolnego czasu w Moskwie. Denis, powołując się na niezależne badania, twierdził że taki masaż wpędza człowieka w stan niezwyczajnego relaksu ponieważ węże dostrajają się do ludzkich fal mózgu. Albo na odwrót. Nie mogę sobie w tej chwili tego przypomnieć. Kiedy mi to tłumaczył nie słyszałem zbyt dobrze. Nadal szumiało mi w uszach. Chcąc mi zapewnić kolejne wzruszenia, Denis zaczął drażnić jednego ze swoich masażystów, wskutek czego ten wyskoczył z terrarium i ugryzł go w nasadę kciuka. To było imponujące. Wymówiłem się od dalszych atrakcji tłumacząc, że to mój pierwszy dzień w Moskwie i spieszę na spotkanie. Co ciekawe byłem umówiony z kolejnym Denisem. Zacząłem nabierać przekonania, że Denis to bardzo popularne rosyjskie imię. Wtedy wydawało mi się to całkiem zabawne.Ten z którym miałem się spotkać, nie zajmował się masażem.
Ten Denis, pierwszego człowieka zabił jak miał jakieś dwanaście lat. Dzisiaj nawet nie może sobie przypomnieć o co poszło. W każdym razie Denis był zły i w tej złości wypowiedział jakieś dziwne słowa a jego dłonie wykonały jakieś dziwne gesty. I mimo że słowa jakie wypowiedział były dla niego niezrozumiałe i gesty, które wykonał też nic mu nie mówiły, to było w tych słowach i w tych gestach coś znajomego. Jakby podglądał czyjeś wspomnienia. A potem ten człowiek umarł. Denis musiał poświecić masę czasu i dużo energii żeby nauczyć się rozsądniej wypowiadać dziwne słowa i narzucić sobie pewną rezerwę w gestykulacji.
Denis był bystrym dzieckiem, szybko zaczął podejrzewać że ten incydent ma jakiś związek z rodzinnymi tradycjami. Co prawda matka długo nie chciała na ten temat rozmawiać, ale w końcu ją przycisnął i zażądał wyjaśnień. Mimo młodego wieku, Denis zdawał sobie sprawę z potencjalnych zagrożeń. Nie chciał zabijać ludzi tylko dlatego, że go denerwowali. Uważał i nadal zresztą uważa, że to niepraktyczne. W końcu ktoś mógłby dopatrzeć się w tym jakiejś prawidłowości, kojarzyć fakty i tak krok po kroku do Denisa dotrzeć. A tego chciał za wszelką cenę uniknąć. Poszedł więc do matki i zażądał wyjaśnień. No i matka mu wszystko opowiedziała.
Zgodnie z przypuszczeniami Denisa jego matka okazała się być czarownicą. A jej brak wylewności, nawet w stosunku do własnego syna wynikał z naturalnej ostrożności nabytej w trudnych warunkach realnego socjalizmu. W czasach Związku Radzieckiego lepiej było się z tym nie wychylać. A o prowadzeniu regularnej praktyki to już w ogóle można był zapomnieć. Za takie coś lądowało się w psychuszce i tam raz dwa wybijali człowiekowi z głowy czary mary. Dzisiaj nazywa się to psychiatria represyjna. Denis słyszał historię maga, którego po turnusie w Ramienskij, rodzina przez resztę życia karmiła przez rurkę. Tak, komunizm to zdecydowanie nie był dobry czas dla magii. Ale komunizm się skończył i teraz magią zajmuje się każdy, kto ma na to ochotę. Dzisiaj po ulicach Moskwy hulają czary. W większości zajmują się tym dyletanci. Ale Denis nie boi się konkurencji. Po pierwsze jest zawodowcem, a zawodowcy są pewni siebie. Po drugie magia to nie ekonomia, tu pieniądz gorszy nie wypiera lepszego. Jeżeli ktoś chce wejść w posiadanie porządnego czaru prędzej czy później trafi do Denisa. Albo jego teściowej.
Ludzi, którzy chcą magicznej interwencji Denis nazywa klientami. Oczywiście najczęstszymi klientami są kobiety. Magia w ogóle to bardzo feministyczna dziedzina. Kobiety częściej biorą pod uwagę możliwość wykorzystania magii do aktywnej ingerencji w tkankę rzeczywistości. Najczęściej, jak łatwo się domyślić, chodzi o miłość. A ściślej jej brak. Najczęściej chodzi o to, że kobieta pragnie mężczyzny, który jednak zachowuje wobec niej daleko posuniętą wstrzemięźliwość. Przychodzi wtedy taka kobieta do Denisa, rozliczają się gotówką, Denis robi co trzeba i z mężczyzny wstrzemięźliwość uchodzi. Za taki solidny czar miłosny nie bierze się w Moskwie więcej jak 300 dolarów. Są oczywiście czary droższe. Czary droższe, o większym stopniu skomplikowania i obarczone wysokim współczynnikiem ryzyka. Dotyczące biznesu. Albo systemu prawnego. Dajmy na to sędzia sądu rejonowego. Czar rzucany na sędziego jest o wiele droższy od pospolitego czaru miłosnego czy na banalną pomyślność i długie lata życia we względnym zdrowiu. O wiele droższy. Droższy jest taki czar, ponieważ jest o wiele bardziej skomplikowany, czasem trzeba go rozłożyć na cały skład sędziowski. Poza tym jest to działanie wymagające sporej wprawy i przede wszystkim wysokiej odporności na stres. Bo wyobraźmy sobie taką oto sytuację: przegrana strona konfliktu sądowego wchodzi w posiadanie wiedzy o potencjalnej możliwości magicznego wpływu na decyzje niezawisłego sądu. Oczywiście przegrana strona nie musi przyłożyć do takiej wiedzy większej wagi. Ale może też taką wagę przyłożyć. I co wtedy przegrana strona może zrobić? Jakie ma możliwości apelacji? Przecież nie złoży wniosku o powtórzenie procesu ze względu na uzasadnione podejrzenie rzucania uroku. Magiczny wpływ na sędziów szalenie trudno udowodnić. Poza tym w Moskwie takie rzeczy załatwia się inaczej. Najpierw więc czynione są niezbędne ustalenia, dotyczące miejsca zamieszkania rzucającego czary, a następnie pod ustalony adres udają się nieznani sprawcy o kaukaskich rysach twarzy. I potem rodzina maga musi go przez resztę życia karmić przez rurkę. Dlatego wpływ na werdykty sędziowskie, jako obarczony wysokim stopniem ryzyka kosztuje więcej niż 300 dolarów.
Dlatego też czarodzieje w Moskwie zachowują czujność oraz daleko posuniętą ostrożność. Dlatego Denis kilkakrotnie zmieniał miejsce spotkania. Ostatecznie spotkałem go na obrzeżach jednego z moskiewskich parków.
Denis. Delikatny młodzieniec o miłej powierzchowności. Jednak miła powierzchowność nikogo nie powinna zwieść. Denis cieszy się opinią człowieka tyleż biegłego w czarnej magii, co bezwzględnego i pozbawionego hamulców moralnych. On sam przypuszcza, że to przez tę historię z dzieciństwa. O tej przypadkowej klątwie. Czarna legenda sprawiała Denisowi wyraźną przyjemność. Już na początku rozmowy napomknął, że jakkolwiek nie chce o tym rozmawiać, to jednak dla porządku musi dokonać pewnego sprostowania. Otóż mówienie w jego kontekście o jednej, tylko jednej ofierze śmiertelnej jest pewnym krzywdzącym niedoszacowaniem. Potem usiedliśmy na betonowych schodach i Denis zaczął mi o sobie opowiadać. Jak zaczął rozumieć swoją moc, jak się z nią oswajał, jak uczył się nad nią panować. Mówił też o moralności. O tym, że w jego ocenie człowiek powinien spełniać przede wszystkim swoje pragnienia. Że spełnianie pragnień to największa powinność, z jakiej człowiek musi się wywiązać wobec samego siebie. Że największym grzechem są ograniczenia, które sobie narzucamy i że mamy zasadniczy i fundamentalny obowiązek robienia wszystkiego na co mamy w danej chwili ochotę. Tutaj przerwałem Denisowi i zapytałem czy przypadkiem nie jest satanistą, bo podobne rzeczy to ja kiedyś czytałem u Szandora laVey. Denis wyjaśnił że satanistą nie jest. I że Anton Szandor LaVey notabene też satanistą nie był. Łatka satanisty przylgnęła z jakiegoś powodu do Antona Szandora LaVey, i jest to oczywiście, łatka krzywdząca. Poza tym, jego zdaniem, jestem poważnie zanieczyszczony i warto byłoby mnie oczyścić. Tylko muszę go o to poprosić. Takie są reguły. Poprosiłem. Życie mnie nauczyło, że jeżeli chodzi o magię należy brać, co dają. Wtedy Denis przypomniał sobie, że oczyszczania wymaga pewnych przygotowań, oraz ciemności i zaproponował, abym czas do zapadnięcia zmroku spędził u jego teściowej.
Alona Orłowa jest, co by nie mówić, klasykiem. Jej klientami są majętni Rosjanie , przedstawiciele moskiewskiej bohemy, celebryci i politycy. Z tego też powodu jest często zapraszana na premiery, bankiety, pokazy i inne wszelkiego rodzaju wydarzenia, na które czasem zabiera Denisa i wtedy wspólnie pozują fotoreporterom. A potem te wspólne zdjęcia publikują na portalach społecznościowych. Alona przyjęła mnie w swoim niewielkim mieszkaniu w centrum Moskwy. Bardzo sympatyczna kobieta o wyjątkowo niebanalnej urodzie. Poczęstowała mnie herbatą, opowiedziała historię swojego życia, życia swojej matki, pobieżnie zakreśliła rys biograficzny babci, rozłożyła karty tarota, użyła w stosunku do mnie wahadełka, pokazała kryształową kulę i pochwaliła się lalką, którą dostała na urodziny. Trwało to akurat tyle czasu ile trzeba i kiedy na pożegnanie całowałem po sarmacku dłoń madame, nad Moskwą zachodziło słońce.
Miejsce spotkania Denis przesłał mi w formie koordynatów GPS. Ponadto, w krótkiej wiadomości tekstowej napominał żeby zwracać uwagę czy nikt za mną nie jedzie. Miejscem spotkania był las kilkadziesiąt kilometrów od rogatek Moskwy. Dotarłem tam około północy.
Denis się przebrał. Teraz miał na sobie czarną pelerynę z kapturem, przewiązaną pasem z klamrą przedstawiającą cztery asy. A w ręku trzymał nóż. Ten nóż to bardzo bliski Denisowi przedmiot. Wejść w jego posiadanie było mu bardzo trudno. Kosztował fortunę i wymagał nawiązania kontaktu z bardzo niebezpiecznymi ludźmi. Tym nożem zabito człowieka. W więzieniu. Nóż, Denis kupił od zeków. Nie chciał powiedzieć za ile. Spytałem dlaczego spotykamy się tak daleko od miasta. Denis wyjaśnił, że moskiewska policja nie szaleje za czarodziejami i ma podejrzliwy stosunek do obrzędów oczyszczania. Ma podejrzliwy stosunek do wszelkich obrzędów, w których nie bierze przynajmniej jeden funkcjonariusz państwowy. I Pop rzecz jasna. Poza tym tu, gdzie się spotkaliśmy był niegdyś pogański cmentarz i ten fakt w jakiś sposób Denisa krzepił. Czy mu w inny sposób pomagał. Teren nie wyglądał na cmentarz. Dookoła walały się butelki po wódce, puszki po piwie, jednorazowe kubki, niedopałki papierosów, zużyte prezerwatywy i folia. Dużo folii. Na pniach drzew poprzybijano papierowe tarcze strzelnicze, podziurawione śrutami z wiatrówek.
Odeszliśmy jakieś trzydzieści metrów od drogi. Co chwila przez zarośla przedzierały się światła ciężarówek. Reflektory wydobywały z mroku Denisa w pelerynie z kapturem, z nożem, w ręku a chwilę później Denis znikał. I tak do następnej ciężarówki. Żebyśmy się jakoś widzieli Denis rozpalił ognisko. Korzystał z drzewa kominkowego, które przywiózł ze sobą z Moskwy. Denis zalecił mi zamknąć oczy i wejść w stan relaksu. On sam w tym czasie będzie czyścił moją aurę. Dokona tego nożem, którym niegdyś zabito człowieka. Będzie odkrawał zepsute, nadgniłe części mojej aury, a to co odetnie strząśnie z klingi do ognia. I stało się tak, że stałem nocą w podmoskiewskim lesie a wokół mnie chodził młody człowiek ubrany w czarny habit i machał nożem. Nie mogę powiedzieć żebym był jakoś przesadnie zrelaksowany. Byłem zmęczony.
Do hotelu dotarłem około 3 nad ranem. Padłem na łóżko. Jeszcze zdążyłem pomyśleć o Murce. Z perspektywy dnia wydała się całkiem sympatyczna. Zasnąłem i o dziwo nic mi się nie przyśniło. To był mój pierwszy dzień w Moskwie.