Kiedy temperatura zaczyna przekraczać dwadzieścia stopni na plusie, w miejskiej dżungli robi się skrajnie niebezpiecznie. Wycieczka do centrum w godzinach szczytu to wyzwanie dla jednostek najtwardszych, to niekończący się survival, jak zakupy w czasie wyprzedaży. Na liście „must have” miejskiego żołnierzyka znajdują się: odtwarzacz mp3 i guma do żucia. Uzasadnienie wyboru jest proste: przed ludźmi się nie schowasz, ale możesz ograniczyć dostęp dzięki słuchawkom, a guma zajmie Twoją twarz na tyle skutecznie, że może uda jej się powstrzymać Cię przed zadawaniem trudnych pytań współpasażerom, z serii: „dlaczego tak śmierdzisz?”
Tak, wbrew pozorom wiosną największym wyzwaniem nie jest sprostanie upałom, porcjom grillowanej kiełbasy. Największym wyzwaniem zawsze są ludzie. Nie ma szans na to, aby uniknąć ich kichnięć, ziewnięć, nie istnieje sezon wiosenno-letni lepieniem się do upoconych cudzych ciał nie naznaczony. Na wiosnę mnożą się jak króliki, jak drożdże jakieś przez pączkowanie i nagle jest ich jakoś więcej, mocniej, wszędzie. Jeżeli wróg występuje w liczbie mnogiej i jest silniejszy, niestety możesz zrobić tylko dwie rzeczy: paść w tym wrogim tłumie jak martwy zaspokajając wcześniej potrzebę fizjologiczną (ponoć smród padliny odstrasza drapieżców). Drugi sposób jest o wiele trudniejszy i wymaga nie mniejszych predyspozycji aktorskich – polega na d o s t o s o w a n i u. Jako, że ciocia Radomska pielęgnuje swój alternatywny image i kumuluje w szafie worki z miejscem na głowę i ręce w kolorze czarnym, kupowane na wagę, a w miejscach publicznych celebruje nieistnienie, nie może stać się źródłem inspiracji. Co więc robić, nie wie, pociesza się, że lato tak naprawdę już się przecież kończy. Jednocześnie jednak nieustannie obserwuje.
Szok termiczno-kulturowy
I jak już oderwiesz wzrok i myśli od rozważań pt. ale jak ona to robi, że jej nie widać majtek, że jej się to ramiączko nie zsunie, tips w słońcu nie stopi, to, jak siatki z zakupami, przytłoczy Cię bolesna świadomość, że nie masz gdzie tym wzrokiem uciec. Bo przed Tobą roztoczyć się może już tylko widok mniej przyjemny…
Z tymi trzema tłustymi włosami zaczesanymi na bok i wklejoną karykaturalnie, jak w paintcie wsuwką, albo ondulacją tak trwałą, że dopieszczającą ich przaśną aparycję od 1972. Opasłe takie, z tymi stanikami, które jedyne co mogą dla nich zrobić, to powstrzymać te piersi dorodne, ale już nie jędrne przed rozciaptaniem się z hukiem o chodnik. I nawet jakbyś chciał oko przymknąć, na te łydki dopływu krwi przez rajtuzowe skarpetki pozbawione, na te stópki z piętami takimi, że można by na nich rzepy sadzić, w sandałki powciskane, na te ręce dźwiganiem toreb z rynku umordowane i tak nie dasz rady. Bo uszu twych dobiegnie sapanie i jęki i żale na mężów i dzieci niewdzięczne, warzywa bez smaku, ceny coraz wyższe i zdrowie nie takie, jak kiedyś, którego tak naprawdę nigdy nie było. I gdyby nie ten upał i brak motywacji, już wznosił(a)byś swoje jednoosobowe getto, by żyć w szczęściu i spokoju oraz odosobnieniu. I gdyby tylko nie ten głos rozsądku powtarzający nieustannie, że przecież ty i oni to niestety dokładnie to samo, tylko trochę w innym życia momencie. Z litości więc dla siebie samego uśmiechnij się i ustąp siedzącego miejsca z gracją i ładnie.
Widoku wypacykowanych jak koszyk na Wielkanoc panów także nie da się przeoczyć. Kiedy plebs zasuwa w podkoszulkach, swetrach spodenkach i klapkach, oni mają polówki, cardigany, szorty i japonki. I są tacy ładni, tacy pachnący hugo bossami , jak z żurnala i za szklaną szybą, za którą mają też klimatyzację, dlatego wyglądają tak świeżo i promiennie, nawet wracając ze squasha po ciężkim dniu i godzinie 18. Trochę lżej ze świadomością, że dla nich nie istniejesz, że możesz być jedynie źródłem niekończących się adoracji i westchnień, ostatecznie zupełnie nieuzasadnionej pogardy i symbolem ciemnoty plebsu, który nie wie, że prawdziwy mężczyzna nie boi się koloru miętowego, nie straszne mu jednorożce i tęcza w odcieniu pasteli.
A ten niż demograficzny do gdzie? Zewsząd dobiegają oseskowe jęki, piski i wrzaski i westchnienia ich umordowanych pchaniem syzyfowych wózków pod górę matek. Jeszcze się bobasom dupska od pampersowych oparzeń nie pogoiły, a już chcą klocki lego i odpalają w krzakach pierwsze papierosy, budują bazy i wtórują wiosennym ptaszkom, swoimi cienkimi głosikami rzucając na boisku pierwszymi, piskliwymi jeszcze kurwami.
Takie niemowlę to swoisty „must have” na mieście. Pokazać się w miejscu publicznym bez dziecka mocno może utrudnić społeczną asymilację. Dziecko wzbudza wszystkie te emocje –od pogardy do nieuzasadnionego zachwytu, które w sposób oczywisty sytuują jego rodziców w strukturze społecznej, nadając zaszczytne miano biednych męczenników wykorzystywanych nieludzko przez nieletnie pasożyty, przez co wzbudzają litość, w skrajnych przypadkach pobłażanie i sympatię. Jeśli kiedykolwiek, ktokolwiek bowiem w swoim życiu z dziećmi kontakt miał i wie jaki to koszmar, wie już także, że ustąpienie miejsca, nawet niechlujnie ubranej matce z drżącym mordę trollem, to już nie odruch serca, a społeczny obowiązek.
____________________________________________________________
