Nowy Jork w swej historii przechodził różne kataklizmy: wielkie pożary, epidemie cholery, grypę hiszpankę, śnieżyce, ataki terrorystyczne z 11 września, tornada, powodzie i obecnie największy kryzys związany z niemal całkowitym zamknięciem miasta z powodu pandemii COVID-19. Po każdym z poprzednich kryzysów i katastrof miasto nie tylko się podniosiło, ale stawało się jeszcze wspanialsze. Czy tym razem wyjdzie obronną ręką z obecnej pandemii?
Od kilku tygodni Wielkie Jabłko trawione jest przez koronawirusa i płaci bardzo wysoką cenę za zasłużony status bycia bardzo atrakcyjnym i otwartym miastem dla milionów turystów. Miasto było na wskroś umiędzynarodowione przez kuchnie świata, inwestycje, biznes, szkoły, uniwersytety, zbiory muzealne, muzykę czy sztukę. Masowy wpływ przybyszów z całego świata obsługiwało dziennie blisko trzy tysiące dziennie połączeń lotniczych. Każdy chciał doświadczyć energii, przejść przez kultowy Central Park i zobaczyć osobiście majestatyczne drapacze chmur na Manhattanie.
W połowie lutego, na panelu poświęconym Chinom zmagającym się z nowym koronawirusem, przysłuchiwałem się interesującym wystąpieniom chińskich naukowców na Uniwersytecie Columbia. Po krótkich rzeczowych prezentacjach rozgorzała dyskusja. W pewnym momencie starsza pani z audytorium serdecznie zapytała, jak można pomóc w odciętym od świata mieszkańcom Wuhanu. Nikomu ze słuchaczy nie śniło się, że ta odległa geograficznie epidemia za niecały miesiąc dotrze i wstrząśnie Nowym Jorkiem i Stanami Zjednoczonymi, a miasto samo rozpaczliwie będzie potrzebować pomocy.
W lutym i na początku marca cześć Nowojorczyków z zdziwieniem, a niekiedy nie ukrywając podenerwowania, przyglądała się Azjatom paradujących w maseczkach. Na tle rasistowskim miały miejsce niekiedy przykre, ale na szczęście niezbyt częste incydenty. Nadal dla wielu nowa i podstępna choroba była kojarzona jedynie Azjatami. To przekonanie wkrótce zostało wystawione na ciężką próbę.
Jeszcze 13 marca dzieci i młodzież w najlepsze uczęszczała do szkół. W tle media informowały o rozpoczynającej się epidemii. Od wielu dni trwała zaciekła batalia przerażonych rodziców i nauczycieli by zamknąć szkoły. Włodarz miasta, Bill de Blassio na te alarmujące glosy pozostawał głuchy. Argumentował, że zamknięcie szkół wykluczy edukacyjnie około 150 tysięcy dzieci, a także odetnie ich od darmowych posiłków. Nauczyciele nie ukrywali potępienia dla lekkomyślności burmistrza i odradzali także nam posyłanie dzieci do szkół i nie gwarantowali bezpieczeństwa.
De Blassio w końcu musiał pogodzić się z twardymi faktami. W połowie marca zamknięto szkoły, chwilę zaraz uniwersytety. W kilka dni później nastąpił wielki lock-down usług, biznesu, teatrów, bibliotek, lokali gastronomicznych, kultowych klubów i wielu pozostałych miejsc, do niedawna tak pożądanych i obleganych. Niektórzy zszokowani właściciele pubów, usiłowali jeszcze ratować upadające biznesy – zachęcając do zakupu na wynos piwa po bardzo obniżonej cenie. Wkrótce wielu z nich z rezygnacją pozamyka i te nieliczne lokale.
Przyjechaliśmy do Nowego Jorku w połowie sierpnia. Dzieci od września uczęszczają do szkoły podstawowej i liceum. Zaaklimatyzowaliśmy się bardzo szybko. Oczarowała nas wszystkich niespożyta energia tego miejsca. Od lutego z rosnącym niepokojem przyjmowaliśmy napływające informacje. Na naszych oczach Nowy Jork zmieniał się nie do poznania. Z dawnego miasta pozostali jednie biegacze, jakby na przekór pandemii, radośnie i szybko przemierzający ulice i parki.
Kilkaset metrów od nas, znajduje się dzielnica chasydów na Williamsburgu. Ortodoksi nie przejmują się zachowaniem społecznego dystansu i tłumnie uczestniczą w życiu religijnym i w swoich uświęconych rytuałach. Nowojorska policja nieustannie próbuje rozproszać nieprzebrane tłumy - przykładem jest przerwane ku wściekłości uczestników wesele. Rozeszli się dopiero po użyciu armatek wodnych. Dzielnica ortodoksyjnych Żydów jest jednym wielkim czerwonym punktem na mapie COVID-19. Dwa dni temu rozpoczęło się Święto Pesach…
Koronawirus, mimo kwarantanny i bardzo kosztownego zablokowania aktywności gospodarczej, przyspiesza i pochłania coraz więcej ofiar. Chwile ciszy przerywają dźwięki jadących na sygnale karetek pogotowia. Nowojorczycy zaczęli nosić maseczki. Nie chcą testować przeciążonej do granic możliwości służby zdrowia.
Spoglądając na mapę Nowego Jorku i jego pięć dzielnic, koronawirus z największą zaciekłością zaatakował Bronx, Queens i Staten Island, nie oszczędza Brooklynu i trochę mniej Manhattan. Szczególnie okrutnie doświadcza najbiedniejsze dzielnice miasta. Dwukrotnie wyższe śmiertelne żniwo zbiera spośród Afroamerykanów i Latynosów. W mieście w strachu żyje pół miliona nielegalnych imigrantów. Z obawy przed deportacją bardzo rzadko zgłaszają się do szpitali.
Słynne nowojorskie metro stało się siedliskiem choroby i zakażeń. Wirus zaatakował setki pracowników transportu, pasażerów, a na powierzchni zakaził 20% policjantów Departamentu Policji w Nowym Jorku. Dramatycznie spadła liczba pasażerów metra, nawet o ponad 80%. Czegoś podobnego nie było nigdy w ponad stuletniej historii podziemnej kolei. Mimo wszystko pociągi dalej kursują.
Bohaterem walki z niewidzialnym wrogiem został Adrew Cuomo – gubernator Nowego Jorku. Burmistrz de Blassio dość niepopularny i bez charyzmy, nawet w kryzysie nie potrafił wyrosnąć do roli troskliwego ojca miasta. Zresztą nie tylko on – także prezydent Trump zawodzi po wielokroć. W swym egotyzmie, bez żenady wymusza podziękowania i to za dość iluzoryczną pomoc. W przeciwieństwie do chaotycznego, atakującego zaciekle dziennikarzy lokatora Białego Domu, niestrudzony Cuomo, na codziennych odprawach dla mediów, rzeczowo informuje o trudnej sytuacji. Emanuje spokojem, rozwagą oraz siłą. Mieszkańcy ufają jego decyzjom i podziwiają jego charyzmę.
Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że zabraknie respiratorów. Gubernator potrafił je zorganizować z innych stanów, od władz federalnych, a także pościągał z hrabstw, które nie zostały tak mocno dotknięte COVID-19. Przysłany przez Trumpa okręt-szpital Comfort miał tylko zajmować się chorymi, ale nie na koronawirusa. Po interwencji Cuomo, zaczął wreszcie przyjmować zakażonych na COVID-19.
W ostatnich dniach przyspiesza liczba zgonów. Ciała składowane są w chłodniach, 25% pacjentów podłączonych do respiratorów niestety nie przeżywa. W Central Parku postawiony został polowy szpital. Sceneria surrealistyczna, obok biegacze i spacerujący, a nieopodal toczy się dramatyczna walka o życie.
Kilka dni temu Nowojorczyków zaszokowała informacja, że domy pogrzebowe się nie wyrabiają i może nie być wyboru i trzeba będzie ciała tymczasowo chować w zbiorowych mogiłach w…miejskich parkach. Bardzo szybko władze się z tego pomysłu wycofały, ale już same tego typu rozważania pokazują jak dramatyczna jest sytuacja. Okazuje się, że masowe pochówki mają miejsce na Bronxie.
Codziennie o 19.00 Nowojorczycy wychodzą na balkony i przez dobre kilka minut dziękują pielęgniarkom i lekarzom. Doświadczamy niezwykłej i sympatycznej kakofonii dźwięków i sami przyczyniamy się do jego natężenia na naszym osiedlu.
W odmętach pandemii upadło bardzo wiele biznesów, upadają teatry, firmy, które wcześniej oparły się wielkiemu kryzysowi z 1929 r. i ostatniemu kryzysowi z 2008. Wielu Nowojorczyków masowo zasiliło 16 milionowy tłum rejestrujących się na zasiłek dla bezrobotnych. Najgorsze jest to, że nie wiadomo, kiedy pandemia się zakończy i czy powróci zachwiane poczucie bezpieczeństwa i jak głęboka będzie recesja.
Instytucje finansowe, liczne firmy, szkoły czy uniwersytety z dnia na dzień przestawiły się na pracę zdalną. Dzieci z wkluczonych rodzin otrzymały darmowy dostęp do szerokopasmowego internetu oraz laptopy. Zdalne zarządzanie i obsługa klientów w przypadku części firm podważa sens posiadania tylu prestiżowych, ale niezwykle kosztownych biur na Manhattanie.
Trudno przewidywać, jak zmieni się codzienne życie, praca, prowadzenie biznesu, podróż metrem, a także korzystanie z biur w drapaczach chmur na Manhattanie. Bardzo wysokie wieżowce bez możliwości wietrzenia pomieszczeń z zatłoczonymi windami mogą być potencjalnym źródłem zakażeń.
W zderzeniu z wyzwaniami i kryzysami Nowojorczycy wykazywali się niezwykłą inwencją, w efekcie udoskonalając miasto. Pisząc te słowa, spoglądam przez okno na migoczącą czerwonym światłem Empire State Building. Symbolizuje to kolejny smutny dzień walki z pandemią.
Jestem przekonany, że po tym długim i trudnym czasie zawieszenia, miasto wróci do życia i znowu będzie inspirować i przyciągać do siebie nieprzebrane tłumy. Jesteśmy z nim teraz w tych trudnych chwilach i chcemy doświadczyć powracania do…normalności. Już niedługo.