Konwencje kulturowe czyli współczesny konformizm
'Taka, kurwa, konwencja'? Każdy zapewne słyszał o artykule Marty Karaś i Ilony Witkowskiej, który ukazał się dwa tygodnie temu w Przekroju. Dla tych, którzy przez ostatni czas spędzali wakacje na bezludnej wyspie gdzieś na Pacyfiku (gdyż tylko w ten sposób mogli o tym nie słyszeć) powiem tylko, że dotyczył on sprawy Wojewódzkiego i Figurskiego czyli naszej nowej medialnej 'małej Madzi'. (Nota bene warto się zastanowić czy nie wprowadzić tego zwrotu do słownika nowej polszczyzny np. 'nie rób z tego małej Madzi' albo 'ale puściłeś Małą Madzie'.
Pytanie tylko czy 'małą' pisać z dużej czy małej litery?) Nie będę pisał o samej sprawie, gdyż myślę, że większość z nas ma już dosyć słuchania/czytania o tym. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na to, co umknęło w medialnej burzy sprowokowanej tym tekstem, a co według mnie stanowi jego sedno i tylko pośrednio związane jest z Ukrainkami i tym czy można je gwałcić na antenie. Chodzi o konwencję. Karaś i Witkowska piszą, że podstawową chorobą polskiego show-biznesu jest konwencja: "Problem z 'konwencją' jest taki, że hasło to pada, ilekroć jacyś frajerzy próbują przekonać tych, którym coś się nie podobało, że powinno im się to podobać. Jak obronić chujowy film? Powiedzieć, że taka była 'konwencja'". Konwencja według Słownika Języka Polskiego PWN, to przede wszystkim "ogólnie przyjęte w jakimś środowisku normy postępowania, myślenia itp.", dopiero w drugim znaczeniu to "zespół cech charakterystycznych dla dzieł artystycznych przyjęty przez twórcę". Często drugie znacznie wykorzystywane jest jako zasłona dymna, dla pierwszego, które z kolei zastąpić można innym słowem na 'k' - konformizmem. Podstawowy zarzut do Wojewódzkiego i Figurskiego to nie szerzenie szowinizmu, seksizmu, ksenofobii, ani brak taktu czy po prostu prostactwo, ale ślepe uleganie i bronienie się konwencją własnych programów. Wielu polskich publicystów zakłada (lub jest do tego zmuszonych przez producentów i właścicieli stacji/gazet), że choć mają z założenia autorskie audycje/felietony, muszą swoje opinie naginać by pasowało do konwencji lub jak to się szumnie teraz nazywa 'profilu' programu. Często wmawia im się, że nie mogą tego lub tego powiedzieć lub właśnie odwrotnie, że muszą to i to powiedzieć gdyż według tzw. 'badań grup docelowych' (których stosowanie jako weryfikacji programów rozrywkowych, ma jeszcze jakiś sens, to robienie tego w publicystyce, która z definicji powinna być opiniotwórcza pozostaje dla mnie działaniem absurdalnym) nie trzymanie się konwencji, która danemu programowi przyniosła popularność powoduje utratę słuchaczy/widzów/czytelników. Olejnik musi być niezłomnie ostra dla polityków, bo przecież 'jest na liście', telewizja śniadaniowa musi być o wszystkim czyli o niczym, bo przecież miliony widzów potrzebuje białego szumu w tle przy którym się obudzą i schrupią swoje poranne musli, a Wojewódzki/Figurski muszą przeciągać strunę humoru do granic dobrego smaku, bo przecież 'Jarek, po trupach do celu' miał ponad milion wyświetleń na YouTubie i nie można stracić tych słuchaczy. Nie można być niekonwencjonalnym w stosunku do samego siebie gdy nad wszystkim góruje wszechobecny wzrok 'grupy docelowej.'
Można się kłócić lub zgadzać z argumentacją Karaś i Witkowskiej (ja osobiści się zgadzam) ale nie o to chodzi. Siłą tego tekstu jest sam tekst i ironiczne, przerysowane wpisanie się w konwencję, której wszechobecną potrzebę istnienie w polskich mediach, starają się od środka zakwestionować. Dlatego nie tyle ważne jest to, o czym piszą autorki lecz jak. Wierzę w inteligencję i kulturę osobistą obu Pań, dlatego uważam, że język jakim się posługują jest umyślnie wulgarny a argumenty ad persona (które stanowiły trzon wielu krytyk tego tekstu) są zamierzone i mają na celu - na meta-poziomie - ukazanie problemu nadużywania tego typu języka w polskiej prasie i nie tylko.
Artykuł Karaś i Witkowskiej wyszedł poza konwencję grupy docelowej, poprzez ironiczne wpisanie się w nią (chapeau bas dla Kurkiewicza, że w ogóle to puścił). Jeżeli się nad tym bardziej zastanowić, czy takie stosowanie konwencji nie jest w ogóle problemem w dzisiejszej kulturze. Jak Nick Cave wydaje płytę z balladami wszyscy mówią, że za mało ostra. Jak Polański robi niekonwencjonalny film w stosunku do reszty swoich filmów, to wszyscy mówią, że się sprzedał. Jeżeli Wojewódzki i Figurski powiedzieliby w swojej porannej audycji: nie traktujmy źle Ukrainek, wszyscy zarzuciliby im brak pazura. Poprzez przerysowanie pewnej konwencji Karaś i Witkowska ukazały pułapkę zamykania się w konwencjach kulturowych w ogóle lub chronienia się nimi by ukryć swoje niekompetencje, lenistwo lub (jak w przypadku Wojewódzkiego i Figurskiego) strach przed utratą słuchaczy. Czym bowiem różni się autoironiczna konwencja tekstu z Przekroju od wielu polskich wystąpień politycznych, historii z życia gwiazd lub zwykłych ludzi, dziennikarskich rewelacji Faktu, Super Expresu czy nawet Gali, Show lub Radia Maryja. Ale idźmy dalej, czym różni się tekst Karaś i Witkowksiej od felietonów filozoficznych na przykład prof. Agaty Bielik-Robson (z całym szacunkiem dla prof. Bielik-Robson, którą bardzo cenię jako filozofkę) czy moich własnych artykułów naukowych, a nawet początku tego tekstu, kiedy wyśmiewam Małą Madzię, bo pewna niepisana konwencja blogów nakazuje zacząć kontrowersyjnie lub ironicznie? Czy różnica nie występuje tylko na poziomie języka? Bo zastąpmy bowiem w tekście z Przekroju słowo 'kurwa' Heglem, a 'chuj' Heideggerem. Zmieni się jedynie konwencja. Wstawmy zamiast ‘frajera’ Smoleńsk, Weronikę Rosatti, PO lub PiS. I co? Czy poza konwencją tekst ten różniłby się od tysięcy tekstów powstających dziś na łamach prasy i w mediach? Karaś i Witkowska chciały pokazać, że jak bardzo bez treści może być artykuł, który ślepo trzyma się pewnej konwencji, jak często w polskiej publicystyce słowa tego typu nie niosą za sobą zadnej treści, są jedynie stylizacją, która ma wzbudzić puste emocje lub szok, bo tego wymaga dziś medialna konwencja.
Jako filozof potrafię docenić wartość merytoryczną tekstów o Heideggerze lub Heglu ale czasami tęsknię za tym by w książce filozoficznej pojawiła się 'kurwa' a w publicystyce 'Heidegger'. Jako wykładowca akademicki, czasami podczas wykładu stosuje wulgaryzmy, wiem, że dzięki temu studenci lepiej zrozumieją wykład, starając się wyjść poza narzuconą mi konwencję filozofa kultury. Takie wychodzenie poza konwencję wzbogaca nasze doświadczenie kultury. Zarzut jaki wysuwają autorki tekstu o Wojewódzkim, nie jest skierowany tylko do Niego ale do polskich mediów w ogóle, ba do kultury w ogóle. Wydaje mi się, że Polska utknęły w błędnym kole gdzie w programie poświęconym książkom w TVP Kultura nikt nie powie, że W. G. Sebald jest 'wyjebany' a w 'Dzień dobry TVN', nikt w ogóle o Sebaldzie nie wspomni. Dlaczego? Konwencja programu Figurskiego i Wojewódzkiego zezwala na to by robili sobie jaja z Ukrainek ale czy muszą? Tak samo jak założenie, że nikt o ósmej rano nie musi słuchać o śmierci, ale czy nie chce? Wierzę w wrażliwość Karaś i Witkowskiej, wierzę we wrażliwość Wojewódzkiego i Figurskiego. Oba duety kierowały się konwencją, tyle że te pierwsze świadomie ją wyśmiały, a ci drudzy jej ślepo ulegli.
W ostatnim odcinku, nowego - rewelacyjnego - serialu HBO, Newsroom jest scena, gdy ekipa przygotowująca wiadomości dowiaduje się o zamachu na senator USA. Relacjonują na żywo przebieg wydarzenia, gdy w pewnym momencie jeden z portali informacyjnych ogłasza śmierć senator. Według producentki tego programu informacje te są nie pewne i nakazuje prowadzącemu wstrzymać się z ich przekazaniem. Po jakimś czasie do studia wpada szef marketingu stacji (która jest prywatną stacją telewizyjną) i żąda by poinformować widzów, że senator zmarła gdyż tak robią wszystkie inne stacje takie jak CNN, Fox News czy NBC. Bo przecież taka jest w tej sytuacji konwencja. Grozi prowadzącemu, że jeżeli tego nie zrobi zwolni go, gdyż ma dosyć jego 'niekonwencjonalnego' podejścia do newsu, tego, że nie przekazuje takich informacji, jakich według wszystkich 'target-studies', widzowie sobie życzą oglądać. Prowadzący (Jeff Daniels) nie ulega i po kilku minutach okazuje się, że senator nie umarła, że informacja, przekazana zgodnie z konwencją współczesnych programów informacyjnych, polegająca przede wszystkim na wywoływaniu szoku, była nie prawdziwa. Czy program przetrwa? Czy niekonwencjonalne (czyt. nie popularne) podejście do publicystyki zwycięży? W poniedziałek kolejny odcinek Newsroom, już przebieram nóżkami z niecierpliwości.