„W trakcie rozmowy 22 lipca nie dał pan Lwu Rywinowi najdrobniejszej nawet sugestii, że pan nie przyjmie jego korupcyjnej propozycji. Dlaczego?” to z pozoru całkowicie niewinne pytanie wywołało jeden z bardziej spektakularnych wybuchów gniewu ówczesnego Naczelnego Etyka Polski, redaktora Adama Michnika. Poseł Rokita jasnej odpowiedzi się nie doczekał. Ani on, ani pozostali słuchacze posiedzeń komisji nie mieli się nigdy dowiedzieć, jaka jest odpowiedź na to proste, acz fundamentalne pytanie. Rzecz jasna, odpowiedź jest banalna. Aby ją poznać, trzeba jednak przypomnieć fakty.
Całość rozpoczyna się w zdumiewającym roku 2001. Na odległym kontynencie spektakularnie bankrutowała Argentyna, a w nadwiślańskim kraju triumfalnie powracała do władzy lewica. Ów triumf miał być rezultatem spoistości pogrobowców ancien régime’u, notorycznie przeciwstawianej spektakularnej dekompozycji postsolidarnościowego obozu. Ster rządu uchwycił w swe krzepkie dłonie Leszek Miller, ale styl rządzenia, który jako żywo nawiązywał do wzorców wschodnich i trącił nieco wczesnym Władimirem Putinem, szybko ujawnił pierwsze rysy na dotąd spoistym lewicowym polerze.
Premier otoczony gronem nie mniej twardych niż on akolitów, gotów był zapewne rządzić wiecznie, co wydawała się nota bene zapewniać kompletna degrengolada statystycznych przeciwników. Naczelnym problemem był jednakowoż nieprzejednany i zjadliwy w krytyce, najbardziej poczytny dziennik. Wiodąca podówczas niekwestionowany rząd dusz „Gazeta Wyborcza” miała własne polityczne cele i z Leszkiem Millerem nie było jej specjalnie po drodze. Dumny i niezależny tytuł prężył muskuły do czasu, aż… państwo polskie stanęło mu na drodze. Najsilniejszy medialny koncern owych czasów nabrał bowiem apetytu na telewizję ogólnopolską.
Agora ambicje miała różne, a na „liście zakupów” figurowały również Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, jedna z wielkich perełek tamtych czasów. Tu państwa polskiego obejść się nie dało, ponieważ droga do szczęścia wiodła przez proces prywatyzacji. Ale nabycie prywatnego przecież Polsatu? Tu teoretycznie na drodze pojawiał się wyłącznie UOKiK, ale ówczesne brzmienie ustawy o radiofonii i telewizji nie pozwoliłoby postawić wielu przeszkód na drodze do upragnionej Agorowej wielkości. Ale już jesienią 2001 roku pod czujnym okiem Roberta Kwiatkowskiego (prezesa TVP) i Włodzimierza Czarzastego (wielkiego zwolennika prywatyzacji mediów publicznych) rozpoczęły się prace legislacyjne nad wprowadzeniem zmian do ustawy o radiofonii i telewizji, których rzeczywistym celem była z jednej strony budowa KRRiT jako specjalnego nadzorcy rynku medialnego, a z drugiej kontrolowana prywatyzacja TVP i powołanych w formie spółek-córek oddziałów terenowych TVP, zorganizowanych jako Telewizja Regionalna. Pieczę nad uzgodnieniami międzyresortowymi prowadziła na bezpośrednie polecenie premiera Aleksandra Jakubowska. Jak wieść gminna niesie, to dzięki jej działaniom z treści uzgodnionych już zapisów wyparowało zobowiązanie do prowadzenia przez TVP „dwóch” programów ogólnopolskich, interpretowane jako wygodna furtka do prywatyzacji uwolnionej w ten sposób częstotliwości pod nadzorem KRRiT. Nowinką ustawową był zakaz koncentracji. Zgodnie z nią posiadacz gazety ogólnopolskiej nie mógł nabyć telewizji o zasięgu ogólnopolskim. Sprawa stała się jasna. Rząd wyruszył na wojnę z niepokornym dziennikiem. Projekt nowelizacji został przekazany do konsultacji nadawcom prywatnym, a ci zareagowali nań zrozumiałym rykiem wściekłości. W marcu 2002 roku sektor prywatny przeszedł do zmasowanej kontrofensywy, w czym sekundowały ze sporym zaangażowaniem także agendy państwowe :). UOKIK ustami swego prezesa krytykował nadmierne wymogi dekoncentracyjne, a ministerstwo kultury (teoretyczny sponsor zmian), ustami ministra Celińskiego załamywało ręce nad zbyt agresywnym wobec nadawców prywatnych, duchem i literą nowej ustawy. W efekcie rozmaite gremia zgłosiły 126 niezbędnych poprawek, a 18 marca 2002 doszło do finalnego sparingu na forum stałego komitetu Rady Ministrów. Spotkanie nie przyniosło rozstrzygnięcia większości problemów. Mimo to, następnego dnia rano projekt zmian został umieszczony w trybie pilnym w porządku posiedzenia Rady Ministrów J. Co więcej, owego poranka doszło do słynnej po dziś dzień prywatnej inicjatywy ustawodawczej: Aleksandra Jakubowska zaostrzyła i tak ostry tekst ustawy kasując słynne „lub czasopisma”. Mimo tych kombinacji, Rada Ministrów przyjęła projekt Jakubowskiej. Choć podniosła się wielka wrzawa, projekt trafił do sejmu. I tu stała się rzecz ciekawa: w dniu pierwszego czytania w sejmie (5 kwietnia 2002) odbyło się spotkanie przedstawicieli nadawców prywatnych (Agora, ITI, Eurozet, RMF FM) z… Prezydentem Kwaśniewskim, który oświadczył, że w takim brzemieniu ustawy nie podpisze :). Co więcej, powyższe powtórzył osobiście Aleksandrze Jakubowskiej. Stało się jasne, że interesy prezydenta i premiera wyraźnie się rozjechały w tej kwestii.
Atmosfera w obozie premiera wyraźnie siadła. Co więcej, od chwili upublicznienia konfliktu, w mediach europejskich i amerykańskich rozpoczęła się narastająca nagonka na rząd Millera, kwestionująca możliwość wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. W interesie Agory interweniowały najważniejsze autorytety, sypały się połajanki z Komisji Europejskiej. 26 czerwca 2002 oficjalnie odtrąbiono odwrót. Premier oświadczył mediom, że podstawą zmian będą nowe dyrektywy UE w tej materii. I wszystko byłoby miło, gdyby nie fakt, iż nawet przy wprowadzeniu znacznie bardziej liberalnej autopoprawki Agora… nadal nie miała szans na zakup telewizji J. Rząd postulował bowiem określenie limitu koncentracji na 20% rynku.
5 lipca ustawa wraz z autopoprawką została skierowana do Rady Ministrów, ale… 6 lipca dokonała się zmiana na fotelu ministra kultury J. Zależnego od Millera Celińskiego zastąpił dobrze ustosunkowany Waldemar Dąbrowski. Jak łatwo sobie wyobrazić, nowy minister był zdecydowanym przeciwnikiem ustawy w tym kształcie. Sprawa stała się jasna: pat.
Jak wiadomo natura próżni nie znosi, a tym bardziej biznes. Na polu pojawił się Lew Rywin, który prezesce Agory Wandzie Rapaczyńskiej zaproponował usługę w takich sytuacjach dość oczywistą. Lobbing na rzecz ustalenia stanowiska przez dwie zwalczające się strony. Lobbing rzecz jasna odpłatny. Agora dalej miała ochotę na telewizję Polsat, a szeregi akolitów, choć zdołały zatrzymać planowane przez rząd zmiany, nie zdołały zapewnić zwycięstwa. Zaczęła się nowa gra.
Już 15 lipca Rywin oświadczył Rapaczyńskiej na jakich warunkach możliwe jest pozytywne załatwienie sprawy. Chodziło o zmianę frontu w Agorze i aktywne popieranie rządu, ale także 5% prowizji od transakcji nabycia Polsatu (szacowane na 350 mln USD), płatne na rzecz firmy Rywina (Heritage Films), a także zapewnienie mu fotela Prezesa telewizji Polsat po transakcji. Równolegle ruszyły oficjalne uzgodnienia WYŁĄCZNIE z Agorą, dotyczące takiej treści zapisów, która byłaby ostateczne korzystna dla tej firmy.
Należy zakładać, iż właśnie w tym miejscu wszechwładny Adam Michnik pospolicie się zirytował. 18 lipca spotkał się osobiście z premierem i zapytał wprost, czy wysłał do niego Rywina po łapówkę. Premier rzecz jasna zaprzeczył J, a już następnego dnia Jakubowska przesłała w mailu do Michnika korzystny dla Agory projekt autopoprawki. Teoretycznie było zatem po sprawie. Czysto jednak teoretycznie.
Ostateczne spotkanie, które miało potwierdzić pozytywne dla Agory załatwienie sprawy, zaplanowano na 22 lipca o 19.30 w gabinecie premiera Millera. O 11.00 tego samego dnia redaktor Michnik spotkał się z emisariuszem Rywinem, a swoje spotkanie amatorsko ale nadzwyczaj sprawnie nagrał. Na owym nagraniu można było usłyszeć z detalami nie tylko o samej propozycji korupcyjnej, ale również o dalszych planach Lwa Rywina. Co więcej, z pełnych nagrań wynikało, iż bardziej niż pomaganiem przy zmianach ustawy, Rywin zainteresowany jest współpracą przy prywatyzacji TVP2.
O tym, co było dalej, dowiadujemy się już wyłącznie z zeznań złożonych przed powołaną w tym celu komisją śledczą Sejmu RP. Wedle jej ustaleń o 19.30 premier spotkał się w swoim gabinecie z Adamem Michnikiem i… Lwem Rywinem. W trakcie tej rozmowy miało dojść do konfrontacji, a Rywin miał oświadczyć, że do Agory wysłał go nie premier (jak twierdził na nagraniu), ale Robert Kwiatkowski. Następnie poinformowany o rejestracji rozmowy przez Michnika miał opuścić kancelarię rady Ministrów. W gabinecie premiera pojawili się za to: Helena Łuczywo, Waldemar Dąbrowski i Aleksandra Jakubowska. Celem spotkania było ostateczne określenie korzystnych dla Agory zapisów ustawowych. Następnego dnia, na wniosek ministra Dąbrowskiego, rząd przyjął autopoprawkę w uzgodnionym kształcie. Sprawa została załatwiona.
Słusznie zauważy czytelnik, że gdyby tak było, w istocie afery Rywina po prostu by nie było.
O aferze świat dowiedział się 2 września 2002 z łamów… tygodnika „Wprost”, gdzie z detalami wyłożono szczegóły i okoliczności, i samej oferty. Więcej, czytelnicy mogli się dowiedzieć, że przed samym spotkaniem z Millerem, Michnik dzwonił jeszcze do ministra Janika (MSWiA), a także ministra Szymczychy (Kancelaria Prezydenta). Przez kolejne tygodnie trwał medialny koncert napaści i przepychanek, o to co wolno, a czego nie oraz kto w całej sprawie jest czarny, a kto biały. Wreszcie 27 grudnia pojawił się w „GW” słynny artykuł „Ustawa za łapówkę czyli przychodzi Rywin do Michnika”.
To co się działo dalej, ponieważ jest już zamierzchłą historią, pozwala lepiej zrozumieć to, co się dzieje i dlaczego dzieje się dzisiaj :). Podówczas…
10 stycznia na wiosek PiS Sejm RP powołuje komisję sejmową do zbadania tej sprawy. 18 stycznia 2003 Rzeczpospolita w tekście „Rozmowa z Michnikiem – pełen zapis” ujawnia nieopublikowane, bo niewygodne fragmenty nagrania wykonanego przez Michnika. Paweł Smoleński, który rozpoczynał swój artykuł w „GW” od słów „Spisuję bez skrótów” płonie z oburzenia, pojawiają się tradycyjne sugestie, że za sprawą stoją służby. I choć rusza kolejna kampania wzajemnych ataków staje się jasne, że „Gazeta Wyborcza” utraciła swoją świętość. Że Naczelny Etyk Polski nie jest tak etyczny, a jego gazeta tak prawomyślna, jak do tej pory uważano. Analiza tego, co opublikowano w „GW”, a co pominięto najlepiej oddaje faktyczne cele redaktora Michnika. Fachowcom nie pozostawia złudzeń, iż celem nagrywającego jest przygotowanie, jak to się ładnie mówi, „materiałów operacyjnych” http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,2333. 8 lutego komisja przesłuchała Adama Michnika który dał popis tych wszystkich cech, które tak zawzięcie tropił u swoich oponentów. Cnotliwy mąż opatrznościowy polskiej demokracji spektakularnie stracił dziewictwo https://www.youtube.com/watch?v=fkF_a1SEe28 . Nieznacznie lepiej poradził sobie urzędujący premier, a symbolem przesłuchania, które odbyło się 28 kwietnia pozostanie na zawsze zdanie „Pan jest zerem, panie Ziobro”.
Swój wielokrotnie modyfikowany raport komisja opublikowała dopiero 24 września 2004! Co ciekawe, choć nie przeszedł wariant promowany przez posłów SLD i Samoobrony, a oficjalnym dokumentem jest raport przygotowany przez Zbigniewa Ziobrę, istniał jeszcze raport trzeci :). Niewygodny dla wszystkich, z którego wynikało to, co wynikać powinno, czyli rozgrywka mocnego środowiska polityczno-gospodarczego Agory z rządem, który nie tylko przegrał, ale poprzez kompromitujące taśmy znalazł się w głębokiej defensywie. Ów raport, którego próżno szukać, przygotował poseł Rokita. Z jego wersji wynikało wyraźnie, że Agora odegrała w tej historii zupełnie inną rolę niż ta, którą konsekwentnie kreowano.
Radio ZET 2 marca 2004:
Monika Olejnik: Nie było pieniędzy, ale była taśma. Redakcja Agory nie dała pieniędzy, ale dała taśmę, tak? Schowała ją do biurka.
Jan Rokita: Redakcja „Gazety Wyborczej” i szefostwo Agory w tę bardzo ponurą grę, rozpoczętą przez SLD, dała się wciągnąć i prowadziła tę grę przez niemal osiem dni. Niewątpliwie nie powinna tego robić. Jeśli ktoś sądzi inaczej, to bardzo zaniża standardy życia publicznego.
Monika Olejnik: Schowała tę taśmę po to, by przyklepać interes z rządem, a jak interes nie został przyklepany, to wyjęła taśmę?
Jan Rokita: Nie jest moim zadaniem interpretowanie czyichkolwiek intencji. Moim zadaniem było opisanie faktów. Fakt niewątpliwie jest taki, że to najważniejsze porozumienie dotyczące podziału interesów na rynku mediów pomiędzy SLD a Agorą zostało zawarte po tym, jak jedna strona dysponowała taśmą. To są po prostu fakty.
Monika Olejnik: Dziękuję bardzo. Gościem Radia ZET był Jan Rokita, Platforma Obywatelska.
W 2002 roku Adam Michnik nagrywał nie po to, by potwierdzić korupcyjną propozycję, ale wyłącznie po to, by zbudować sobie przełożenie na obóz władzy. W naszej obecnej aferze może się okazać, że nagrania powstawały na podobnej zasadzie. Warto pamiętać, że Bartłomiej Sienkiewicz to weteran WiP, a następnie wieloletni funkcjonariusz UOP. Miłosiernie pomijany w mediach Sławomir Cytrycki to zgodnie z jego własnym oświadczeniem lustracyjnym współpracownik służb specjalnych PRL działający pod kryptonimem „Ritmo”. Jak dowiemy się w IPN, Cytrycki był bardzo ceniony przez resort a jego praca oceniana nie gorzej niż kadrowych oficerów. Choć Marek Belka współpracy zaprzecza, nie zaprzecza, iż był obiektem zainteresowania różnych służb http://katalog.bip.ipn.gov.pl/showDetails.do?idx=B&katalogId=3&subpageKatalogId=3&pageNo=1&nameId=14040&osobaId=34304&. Tym samym w VIP roomie restauracji Sowa i Przyjaciele spotkali się faceci, dla których praktyka operacyjna służb specjalnych jest lub była chlebem powszednim. Powyższe, plus odsłuch pierwszej taśmy, nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości: podsłuch nie był na stałe zainstalowany w sali spotkań. Kto i na czyje polecenie go wniósł, to już osobna sprawa. Politykowi kalibru Marka Beli mogło się wydawać, że ustalenia powinny pozostawać po sobie ślad. Dokładnie tak rozumował przecież Adam Michnik. Czy tak było, czy nie, nie ma dzisiaj najmniejszego znaczenia. Faktem pozostaje, że prezes NBP przeprowadził kompetentny wykład na temat roli banku centralnego w gospodarce, pod którego tezami podpisuję się oburącz, a który w żadnym wypadku nie mógłby być wygłoszony w publicznych mediach. Jest faktem, że zawarł polityczny deal, w którym niezależność NBP od rządu została ograniczona za cenę głowy charyzmatycznego ministra finansów. A sama rozmowa? Mogę ją ocenić jako jedną z najbardziej kulturalnych zakulisowych rozmów politycznych, jakim kiedykolwiek się przysłuchiwałem. Spotkali się ludzie, którzy bez dwu zdań mają pewną wizję państwa i swoją chęć owym państwem kierowania. Ich grzechem jest to, że polityczny deal, jakich tysiące zawiera się w każdym kraju świata, został upubliczniony i podany na tacy wyborcy, którego na co dzień przekonuje się, że politycy to świątobliwi mężowie.
Jak wykazuje praktyka, nagrania nie wypływają przez przypadek. Powstają zazwyczaj jako zabezpieczenie ustaleń, gwarancja, że zostaną dotrzymane. Światło dzienne ujrzą wtedy, gdy ustalenia złamano, lub gdy do ich realizacji należy kogoś przymusić. Wiemy, że rząd przyjął zmiany do ustawy o NBP. Ale dla ich ważności potrzebny jest jeszcze sejm i Prezydent, czyli jest dokładnie tak samo, jak w przypadku afery Rywina i ustawy o radiofonii i telewizji. Przy okazji warto zauważyć, że w postanowieniu prokuratury o zajęciu nośników jest mowa o materiałach nagranych w restauracji Sowa i Przyjaciele, ale również w Amber Room w Pałacyku Sobańskich, czyli w siedzibie Polskiej Rady Biznesu. Skąd prokuratura wie, że tam również nagrywano?
Na te i inne pytania odpowiedzi przyniesie przyszłość. Faktem pozostanie, że taśmy Michnika skutecznie zakończyły karierę Leszka Millera. Premier Tusk na pewno pamięta ten przypadek, a jego własne opinie na temat tej sprawy można bez trudu odnaleźć na YouTube. I być może w odróżnieniu od Millera wybrał wariant hard ball tyle, że Anno Domini 2014 trudno o funkcjonariuszy, którzy wykonają krzywe polecenia ufni w polityczne zapewnienia, że włos im z głowy nie spadnie. Powszechnie znane instrumentalne podejście premiera do akolitów skutecznie schładza do zachowania kolidującego z regulaminami i prawem. Może się przecież okazać, iż zabrany siłą laptop trafi na odpowiednie biurko, ale uczynny funkcjonariusz dzień później wyleci ze służby jako ten, który przekroczył uprawnienia.
Tak czy inaczej, zaczęła się nowa rzeczywistość, a treść nieopublikowanych jeszcze taśm bardzo niepokoi Urząd Rady Ministrów. Choć osobiście nie spodziewam się rewelacji, cała Polska może się dowiedzieć, kogo i kto uważa za dupka, kto się nie liczy, a kogo sprzedano, zanim się w ogóle zorientował. Realnym zagrożeniem dla nagrywanych jest co innego. W polskiej polityce płazem uchodzi wszystko, poza jednym: nie można się ośmieszyć.
I choć zdania są jak zwykle podzielone, a front mediów nie jest jednolity, to premiera, który zaniemówił po tyradzie Moniki Olejnik nie czeka już raczej nic dobrego.