Wydaje się niemożliwe, by w tekście liczącym mniej niż sto stron opisać istotę I wojny światowej. Nawet jeśli sprowadzimy opis działań wojennych do jednego tylko państwa, a na bohaterów wybierzemy sześć osób to i tak będzie to niezmiernie trudne. A jednak Jean Echenoz dokonał tego i to w iście echenozowskim stylu.
Jest rok 1914. Na front w Ardenach wyrusza ze sławetnej Wandei czwórka młodych ludzi. Wszyscy oni są potomkami tych, którzy najpierw wsparli rewolucję jakobinów, by potem sprzeciwić się jej, a raczej terrorowi, który przyniosła. Wandejczycy to lud twardy, przy którym nasi górale wydawać się mogą wzorem ugodowości. Nie boja się śmierci, wiedząc, że jest ona logiczną konsekwencją życia, sprzeciwiają się jednak bezsensownemu szafowaniu ludzkim życiem.
Nasza czwórka przyjaciół ma pecha. Poszli na wojnę, w której za zdobycie kilku metrów płacono śmiercią tysięcy ludzi, na wojnę, w której straty liczono w dziesiątkach tysięcy, wojnę, po której słowo pacyfizm nabrało nowego znaczenia. Jak się można domyśleć, wojna ta nie skończyła się dla nich szczęśliwie. Jeden zginął w walce, drugi został uznany za dezertera i rozstrzelany, pozostała dwójka została okaleczona. Poległy pozostawił po sobie dziecko, którego nigdy nie zobaczył i kobietę, z którą nie zdążył wziąć ślubu. Ostatnim bohaterem wojennego dramatu jest przedsiębiorca produkujący buty, który zbija majątek na dostawach wojennych. Z pewnością nie jest to pełny obraz francuskiego społeczeństwa tych lat, daje nam jednak materiał do dyskusji nad tym, jak wojna potrafi zdemoralizować społeczeństwo i jak łamie życie i marzenia ludzkie. Sama książka kończy się akcentem pozytywnym - oto groza wojenna przegrywa z zżyciem, nowym życiem - życiem, danym przez dwójkę skrzywdzonych wojną ludzi. Życie bowiem zawsze musi wygrać ze śmiercią.
Proza Echenoza dla wielu czytelników wydawać się może niestrawna. Sucha, beznamiętna narracja postronnego widza, zdradza w autorze technokratyczny umysł ścisły. Kiedy jednak czytelnik przyzwyczai się do tego stylu pisania, będzie miał wrażenie, iż ogląda film dokumentalny. Wrażenie z lektury potęguje fakt, że choć książkę tę czytamy sto lat po wybuchu tamtego strasznego konfliktu, to za naszą wschodnią granicą mamy prawdziwą wojnę.
A przecież tak naprawdę po to czytamy o wojnach, by do nich nie dopuścić, prawda?