
Media, które żerują na ludzkiej tragedii. Dla których nie ma świętości oprócz pieniędzy, które wyciskają z każdej informacji, nawet fałszywej. Poznajcie tabloidy.
REKLAMA
Posada w „Fakcie” to praca, która kusi. Siedmiotysięcznymi zarobkami. Delegacjami służbowymi po Polsce, a po mocniejszym umotywowaniu również po Europie. Wynajmowanymi samochodami i najlepszymi fotografami. Wysokimi dietami i najdroższymi hotelami. Skusił się na nią i dwudziestokilkulatek, który wyleciał z poprzedniej gazety, bo naraził się komuś wysoko postawionemu.
Piotr Mieśnik przez siedem lat pracował dla największego polskiego brukowca – „Faktu”. Był tam „pistoletem” czyli dziennikarzem, dla którego nie ma niemożliwego. Wcześniej doświadczenie zdobywał w „Słowie Ludu”, „Nie” czy „Trybunie”. Z kariery „hieny” zrezygnował w październiku zeszłego roku, a swoją pracę spisał i opublikował.
Jako jedyny zdobył zdjęcia ze ślubu Kasi Tusk. Te z ceremonii. Nie wahał się podszywać pod jej świadka na ślubie dzwoniąc do jej babci. Dla jednego zdjęcia potrafił tydzień przesiedzieć w lesie czy przejechać samochodem przez połowę Europy. Był człowiekiem, do którego dzwoniono, gdy inne metody zawodziły.
W „Wyznaniach hieny” zdradza, w jaki sposób udało mu się wykonać niektóre, z pozoru niemożliwe do wykonania zdjęcia. O tym, że pracując w tabloidzie trzeba zapomnieć o moralności i sumieniu mówi prawie wprost. Zwłaszcza w „Fakcie”, który słynie z ustawek, prowokacji, byleby tylko dopaść swoją ofiarę, obnażyć ją, nawet przekłamując rzeczywistość. Wszystko byleby „targeci” - czytelnicy uwierzyli i kupili następnego dnia tabloid, by poznać kolejną część historii. Bo materiał z jednego dnia wykorzystywany jest przy produkcji historii w odcinkach, tak by jak najwięcej wyzyskać z ofiary.
Z reguły były dziennikarz „Faktu” gubił gdzieś swoje sumienie śledząc i oszukując, wykorzystując czyjąś śmierć, by się wzbogacić. Jednakże pojawiła się w książce anegdotka godna uwagi, bowiem tam Piotr Mieśnik z własnej decyzji, a nie z powodu nacisku z góry, decyduje się, by nie opublikować materiału. Dlaczego? Bo obnażyłby idiotyczną decyzję jednego burmistrza, który zrobił wiele dobrego dla miasta. Najprawdopodobniej był to jedyny taki wyczyn i dlatego został zamieszczony w „Wyznaniach hieny”.
Jest to też spowiedź, jak dla mnie potraktowana zbyt dosłownie jako spowiedź. O jego życiu seksualnym dowiedziałam się tyle, jakbym przez lata była słuchaczką jego opowiadań o kolejnych podbojach. Dziennikarz wprost mówi o prostytutkach, alkoholu i używkach – tym, co towarzyszyło kolejnym delegacjom. Często posługuje się wulgaryzmami. Całość przypomina anegdotki opowiadane przez wiecznego chłopca podczas spotkań ze znajomymi przy piwie.
Marta Kraszewska
