
Schyłek epoki, w której wielokulturowość była normą, czas, kiedy liczył się człowiek, nie zaś religia i narodowość, słowem XIX wiek. Powoli zaczyna się rodzić nacjonalizm, który w przyszłości doprowadzi do rzezi milionów ludzi. Sąsiedzi zaczynają już patrzeć na siebie wilkiem, choć nie sięgają jeszcze po noże i siekiery. W tych właśnie latach rodzi się przyjaźń dwóch młodych ludzi, których dzieli religia i narodowość. Łączy jednak wspólna data urodzenia, wspólne wychowanie i miejsce, w którym mieszkają. Arta w Epirze, jadłodjnia boga….
REKLAMA
Gdybym miał jednym zdaniem powiedzieć o czym jest książka Yannisa Kalpouzosa, to powiedziałbym, ze jest to książka o przyjaźni, przyjaźni wbrew całemu światu. Czy to jednak powie nam wszystko o treści Imaretu? Chyba nie.
Pewnej nocy burzliwego 1854 roku rodzi się dwóch chłopców- Grek i Turek. Razem dorastają, bawią się i chodzą do szkoły. Rodzi się przyjaźń, na którą każdy patrzy jeszcze z sympatią. Ich przyjaźń wystawiona jest na próbę w dniu, w którym nacjonaliści obu stron postanowili ze sobą walczyć na kamienie. Obustronne przyrzeczenie, że nigdy żaden z nich nie podniesie ręki na drugiego, zostało rozszerzone w dalszym życiu na wzajemną pomoc.
Chłopcy niestety nie żyją w próżni. Zmienia się wokół nich świat, zmienia się rzeczywistość. Nadszedł w końcu dzień, w którym świat ich pokonał. Oto ich rodzinne miasto zostało przyłączone do Grecji. Triumf niepodległościowych dążeń miejscowych Greków przerodził się w złudne poczucie ważności. Ten jeden objaw nacjonalizmu musiał rozdzielić chłopców. Okazało się bowiem, że Turek, którego rodzina od wielu lat zamieszkuje miasto, może czuć się kimś gorszym niż reszta społeczności. Tak to już jest z nacjonalistami, że kiedy zdobędą władzę, lub wmówią ludziom, że urodzenie stawia jednego człowieka w uprzywilejowanej pozycji, musi dojść do większych lub mniejszych tragedii.
Yannis Kalpouzos napisał książkę, która pozwala zrozumieć, że patriotyzm nie musi być mylony z nacjonalizmem, że wielokulturowość nie musi zagrażać tożsamości narodowej czy religijnej. Wystarczy dobra wola obu stron, obustronne zrozumienie i akceptacja.
I o tym właśnie nie możemy zapomnieć w trwającym już XXI wieku.
