Maciej Hen
Solfatara
Maciej Hen Solfatara Wydawnictwo WAB

Solfatara to uśpiony wulkan nieopodal Neapolu. Z uśpionymi wulkanami tak to już jest, że nigdy nie wiadomo, kiedy wybuchną. Podobnie jest z ludzkimi namiętnościami, których tłumienie znalazło swój upust w gorące lipcowe dni roku 1647. Te właśnie dni opisuje w monumentalnym dziele Maciej Hen.

REKLAMA
Rewolucje mają to do siebie, że zaczynają się banalnie. Nie znaczy to jednak, że do ich wywołania wystarczy drobnostka. Napięcie musi narastać, ludzie muszą mieć na tyle dość istniejącego stanu rzeczy, by szukać okazji do wyjścia na ulicę. I tak się właśnie stało 7 lipca 1649 roku, kiedy został ogłoszony podatek handlowy, którego wprowadzenie oznaczało ruinę dla handlarzy i producentów owoców. Przegoniwszy celników buntownicy stopniowo opanowali miasto. Ich przywódca, młody rybak zwany Masaniellem podejmuje rozpaczliwe kroki zapobiegające wandalizmowi i przekształceniu się rewolty w niszczycielską anarchię. Rewolta kończy się wraz z zadaną mu podstępnie śmiercią. Chwilowo uspokojone nastroje wybuchły kilka miesięcy późnej. Jednak miały już charakter nie ekonomiczny, ale wyraźnie niepodległościowy.
Akacja książki Macieja Hena toczy się w czasie tych dziesięciu lipcowych dni. Fortunato Petrelli, dziennikarz i właściciel gazety przemierza miasto, by móc opisać i zrozumieć bunt. Oczywiście Petrelli wie dlaczego wybuchła rewolta, nie wie jednak w którą stronę zacznie ewoluować. Nasz dziennikarz, mimo, że nie należy do wysoko urodzonych troszczy się o bezpieczeństwo wszystkich, którym może zagrażać śmierć. Czy to świadomość, że przelewu krwi nie da się cofnąć, a co gorsza, gwałt zadany gwałtem się odciśnie? A może to zwykła mieszczańska niechęć wobec wszystkiego, co zakłóca utarty porządek życia? Czy może wreszcie solidarność wobec tych, którym co prawda Petrelli nie jest równy stanem, ale często przebywa z nimi, zna ich i ceni? A może wreszcie niewiadome pochodzenie dziennikarza każe mu nie identyfikować się z żadnym stanem i traktować je równo?
Czytelnika korci szukanie na kartach książki analogii do świata współczesnego. Na siłę moglibyśmy znaleźć analogię do tunezyjskiego początku Arabskiej Wiosny, byłoby to jednak mocno naciągane. Amatorzy takich poszukiwań mogą więc uznać, że Autor antycypował jakiś wydarzenia, których analogię nakreślił w XVIII wiecznym Neapolu. O wiele prościej jednak przyjąć, że Solfatara jest książką stworzoną dla samej przyjemności twórczej i czytelniczej. Sztuka dla sztuki, która przenosi nas w czasie za pomocą samego tylko słowa. Słowo pisane jest w rękach Macieja Hena niebezpiecznym narzędziem. Autor posługuje się nim po mistrzowsku kopiując styl osiemnastowiecznych pisarzy. Powolny, nieco gawędziarski styl Cervantesa, nieco staroświecka polszczyzna świetnie wprowadza Czytelnika w klimat tamtych dni. Taka mieszanka zadowoli nawet najbardziej wybrednych purystów językowych.
Solfatara to moje pierwsze literackie spotkanie z Maciejem Henem. Przyznam, że zakochany w prozie Józefa Hena, sięgałem po tę książkę z pewną obawą. Czy syn dorówna literackiemu kunsztowi ojca? Czy będą zachwycony lekturą czy odrzucę ją po przeczytaniu kilku zaledwie stron? Niespieszna lektura, smakowanie zdań, słów i scen książki wprowadziła mnie w zupełnie inny, nieznany świat, świat, w którym co prawda namiętności, pragnienia i obawy są podobne do naszych, a apetyty starano się zaspokajać nie burząc porządku społecznego i prawnego. Świata, w którym zasady rzeczywiście miały zobowiązywać.

Czy chcesz dostawać info o nowych wpisach?