
Reklama.
Dwie śliczne i młode dziewczyny prowadzą dobrze prosperującą kawiarnię. Julia jest typem silnej i niezależnej kobiety, Mania jest jej przeciwieństwem, dokonującym w dodatku niezbyt trafnych decyzji. Przeciwieństwa podobno się przyciągają i są trwałe, zwłaszcza jeśli sięgają okresu szkolnego. Julia martwi się o przyjaciółkę i marzy, że znajdzie dla niej księcia na białym koniu, który wyrwie ją spod wpływów nieco szemranego młodziana. Dodatkowo Julię martwi depozyt, jaki przyjaciółce powierzyła zaprzyjaźniona klientka. Paczka z dokumentami nie byłaby niczym niebezpiecznym, gdyby nie fakt, że jej właścicielka została zamordowana. Poszlaki wskazują na udział jednej z naszych sympatycznych dziewczyn i tylko policjant-samotnik jest w stanie uwierzyć w ich niewinność. Sytuację komplikuje fakt, że narzeczony Mani jest zamieszany w morderstwo emerytowanego policjanta i śledztwo w obu sprawach toczy się równolegle. Nikt jednak nie podejrzewa, że tropy prowadzą do lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, a motywem jest chciwość i zazdrość sprawcy. Fabułę dodatkowo komplikuje pogrzeb zamordowanej i ujawnienie zapisów jej testamentu oraz obecność dawnego pracownika Scotland Yardu.
Przyznam, że sięgnąłem po tę książkę w nadziei, że oto przeczytam polską odpowiedź na skandynawskie kryminały. Wątek społeczny i obyczajowy, życie zwykłych ludzi, takich jacy chodzą po ulicach naszych miast, z którymi dodatkowo możemy się identyfikować, mogą, z dodatkiem sensacji, być okazją do przekazania nam pewnych wartości, może nie uniwersalnych, ale wartości, na które powinniśmy zwrócić uwagę. Skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie zawiodłem. Nasza debiutantka nieco przekombinowała z fabułą. Niczym w pięknej bajce są dwie księżniczki, do których przybywają dwaj rycerze, rodzi się gdzieś tam wielkie uczucie, choć najpierw ten wspanialszy rycerz musi pokonać zło. A to ostatnie jest trudne. Agnieszka Płoszaj stawia przed naszym dzielnym policjantem kilka smoków do pokonania. Od drobnego cwaniaczka, poprzez prawdziwych gangsterów, działających według mafijnych schematów, aż po sprawcę mordu na kawiarnianej bywalczyni. Coś tych przygód jest za dużo i chyba to spowodowało, że historia sprzed lat, która jest tłem naszego kryminału jest za bardzo oderwana od realiów lat siedemdziesiątych. Jakoś nie chce się wierzyć, by tajemnica sprzed lat nie zostałaby wykryta przez milicję lub służbę bezpieczeństwa. W PRL-u nie żyli sami idioci, a aparat państwowy nie był nastawiony jedynie na ściganie opozycji demokratycznej. A motywacja, w połączeniu ze zgromadzonym majątkiem i ta wdzięczność ludzi, którzy nawet nie powinni sobie uświadamiać potrzeby jej odczuwania, brzmi nieco niewiarygodnie.
Piszę o Czarodziejce nieco enigmatycznie, ale o tej książce, bez zbyt dokładnego jej streszczenia pisać nie sposób. Nie mam prawa do odbierania komukolwiek przyjemności z jej lektury, zmuszony więc jestem używać bardzo ogólnikowych określeń. Powiem tylko, że Agnieszka Płoszaj dotyka problemu przemocy rodzinnej, przemocy wobec dzieci, najsłabszych istot, które oczekują od najbliższych ciepła, miłości i poczucia bezpieczeństwa, a nie razów, krzyków, poniżania, zimna czy znęcania się psychicznego. Autorka każe nam postawić sobie pytanie czym jest matka. Czy matka to ta, która urodziła czy wychowała, czy jesteśmy w stanie docenić skruchę, o której dowiedzieliśmy się po latach, wreszcie, czy jesteśmy w stanie zaakceptować zło konieczne, jako dobro.
Trochę dużo tych pytań i choćby właśnie dla nich trzeba sięgnąć po ten debiut literacki, wybaczając autorce pewne niedociągnięcia.