
REKLAMA
Kate zamienia się mieszkaniami ze swoim kuzynem Corbinem i przeprowadza się do Bostonu, opuszczając na pół roku rodzimy Londyn. Czas ten ma pomóc Kate odpocząć po traumatycznych wydarzeniach. Jednak spokój nie jest jej dany - dzień po przyjeździe dowiaduje się, że sąsiadka jej kuzyna właśnie została zamordowana. Czyżby zabójstwo miało związek z wyjazdem Corbina?
Policja zaczyna wypytywać Kate o jej kuzyna – Corbina, który ponoć miał romans z piękną, zamordowaną Audrey, a w mieszkaniu dzieją się rzeczy dziwne – znikają przedmioty, jej rysunki po nocy wyglądają zupełnie inaczej niż gdy zostały przez nią narysowane, a kot pojawia się i znika sprzecznie z zasadami logiki. Im dłużej Kate jest w Bostonie, tym większe ma poczucie, że wariuje i że coś jest zupełnie nie tak.
„Każdy jej strach” to kolejna powieść Petera Swansona, amerykańskiego pisarza i poety. Za swoje opowiadania i wiersze otrzymał już kilkakrotnie ważniejsze nagrody literackie. Na podstawie jego pierwszej książki „Czasem warto zabić” szykowana jest ekranizacja, którą wyreżyseruje Agnieszka Holland. „Każdy jej strach” porównywany jest do „Okna na podwórze” i choć rzeczywiście coś w tym jest, to przywołanie Hitchcocka to zabieg trochę na wyrost.
Owszem, Swanson świetnie dawkuje napięcie, dopóki narrację prowadzi Kate – bohaterka zmagająca się z atakami paniki, pełna strachu i niepokoju po przeżyciu dramatycznych wydarzeń za sprawą swojego byłego narzeczonego sama swoją psychiką nakręca sporo napięcia w tej powieści – ale to wszystko trochę siada, gdy włącza jako narratorów również i kilka innych postaci. I choć jeszcze narracja z perspektywy Alana buduje napięcie – oh, ci podejrzani, podglądający swoich sąsiadów przez okna – to jest znacznie gorzej, gdy Peter Swanson decyduje się na włączenie Corbina i jego retrospektywy pokazujące wydarzenia równoległe do tych zdarzeń, w których uczestniczy Kate. To kwestia tego, że część zdarzeń się dubluje, co trochę wytrąca z lektury.
Inny problem - ale to, czy rzeczywiście nim jest zależy od podejścia czytelnika - wiąże się z tym, że mniej więcej w połowie autor ujawnia mordercę. I tu połowa czytających rezygnuje z dalszej lektury – bo skoro już znana jest tożsamość, to po co czytać, o jego poszukiwaniach? – co jest posunięciem zdecydowanie niesłusznym. Owszem, nimb zagadki trochę się przez to posunięcie Petera Swansona rozwiewa, ale napięcie ciągle się utrzymuje – przynajmniej wówczas, gdy obserwuje się zdarzenia z punktu widzenia Kate, gdzie niewiadomo, czy to, co opisuje kobieta, jest wytworem jej przerażonego umysłu czy też rzeczywiście się dzieje – aż do samego kulminacyjnego, pełnego akcji i emocji finału.
Ma się przy całości lektury wrażenie, że Swanson jest mistrzem pisania początkowych partii historii i ich zakończeń, niekoniecznie zaś zdarzeń pomiędzy, bo to ta część sprawia, że całej opowieści trochę żal – bo mogła przerażać bardziej, bo mogła sprawiać przez cały czas, że nie będzie się mogło od jej lektury oderwać. Całościowo trochę na tym środku traci, trochę przez zbyt wczesne ujawnienie mordercy [choć i to mogło się lepiej udać, gdyby nie wyjaśnianie, dlaczego do zabójstwa doszło], trochę przez narrację Corbina, potrzebną w znacznie mniejszym stopniu niż to czytelnikom zaserwował Swanson.
„Każdy jej strach” jest książką świetną mniej więcej do połowy, później powieścią dobrą lub tylko przeciętną, w zależności od tego, czy czytelnik potrafi docenić zabiegi fabularne Swansona i czy postanowi – znając już mordercę – odgadnąć pozostałe zagadki. Jeśli tak, to nawet ta słabsza połowa przypadnie mu do gustu i czas spędzony na lekturze „Każdego jej strachu” nie będzie czasem straconym.
Marta Kraszewska
Marta Kraszewska
