
REKLAMA
Mroźny styczniowy poranek, krótko po Nowym Roku. Niedaleko szkoły nauczycielka znajduje zwłoki swojej sąsiadki – nastoletniej Catherine Ross. Oskarżenia szybko kierują się w stronę osoby, która najwyraźniej jako ostatnia widziała Catherine żywą – w stronę odludka i dziwaka Magnusa. Tylko dlaczego ten miałby dusić ledwo znaną sobie nastolatkę?
Przybyły na Szetlandy, by przeprowadzić śledztwo, Jimmy Perez podejrzewa nie chce tak łatwo wierzyć w plotki i uprzedzenia mieszkańców miasteczka. Wraz z tokiem śledztwa odkrywa nowe tropy i podejrzanych, a także odgrzebuje sprawę sprzed dekad. Wszystko to budzi niepokój tutejszych, którzy doskonale wiedzą, kto zabił i nie potrzebują większych wyjaśnień.
„Czerń kruka” otwiera cykl kryminalny rozgrywający się na mroźnych Szetlanadach. Samo miejsce nadaje klimatu rozgrywającej się opowieści – mroźno, zimno, ponuro. Wszechobecny śnieg, mróz utrudniają potwierdzenie śledztwa, szybko zapadający mrok dodaje mrocznej atmosfery, do tego całość nabiera jeszcze bardziej ponurej otoczki. Tu już nawet Cleeves nie musi się za bardzo starać, by sama sprawa była wystarczająco tajemnicza i mroczna – większość roboty robi za nią samo usytuowanie akcji powieści.
Bo samo śledztwo wokół śmierci nastolatki bardziej odpowiada fabułom kryminałom z gatunku YA – większość przesłuchiwanych i podejrzewanych to nastolatkowie, wiele miejsca poświęcone jest ich problemom, ofiarą jest nastolatka, a jedną z narratorek „Czerni kruka” jest najlepsza przyjaciółka ofiary. Samą powieść z łatwością więc można byłoby skierować do nastolatków, bo całość trochę przypominała mi klimatem kryminał YA „Black ice”. I tak z chęcią bym zakwalifikowała „Czerń kruka”, gdyby nie to, że Cleeves pożeniła ten gatunek z typowymi wątkami dla kryminałów skandynawskich.
I to trochę wypada dziwnie. Jest bowiem nieźle rozrysowane miasteczko, bohaterowie mający styczność z ofiarą, porządnie rozrysowana postać ojca Cathie, co do którego nie do końca wiadomo, kogo tak naprawdę opłakuje – utraconą niedawno córkę, czy też ciągle zmarłą przed laty żonę. Do tego cała historia Magnusa i wątek lokalnej policji, która nie za bardzo wie, co ma robić w przypadku morderstwa, a będąc odciętymi od świata zewnętrznego, nie mogą zaaresztować starca, bo co jeśli przyjazd posiłków się opóźni i trzeba będzie Magnusa wypuścić.
Społeczność miasteczka jest więc rozpisana świetnie – ze wszystkimi swoimi niesnaskami, tajemnicami poliszynela i wykluczania jednostek z życia mieszkańców, bo są obcy. Jest tu podejrzliwość i piętnowanie odstających, ale z drugiej strony jest i poczucie takiej jednej wielkiej rodziny. W sam środek tego wchodzi morderstwo i zaczynają być odgrzebywane stare tajemnice. Idealne podłoże dla jakiegoś dramatu – lub jeśli zwrócić uwagę na ilość bohaterów w wieku nastoletnim lub dopiero wchodzących w wiek dorosłych – na jakiś kryminał w stylu pierwszego sezonu Riverdale.
Tyle że Cleeves w sam środek tej społeczności dała śledczego typowego dla kryminałów skandynawskich. Jimmy Perez jest detektywem inteligentnym i niewątpliwie dobrym, ale po setkach kryminałów ze Skandynawii nie jest niczym nowym. Owszem, jakoś pasuje do „Czerni kruka”, ale równie dobrze mogłoby go nie być. Jest, bo ktoś musi rozwiązać sprawę, ale jest jednocześnie najmniej interesującą postacią spośród wszystkich bohaterów. Trochę szkoda, bo kryminał ma potencjał.
„Czerń kruka” nie jest niczym zaskakującym, za to z pewnością ma klimat, którego brakuje niektórym kryminałom, szczególnie tym mającym rozgrywać się na małych przestrzeniach. Klimatyczny, ale stosunkowo lekki, idealny na letnią lekturę.
Marta Kraszewska
Marta Kraszewska
