
Grabscy, Hersowie, Kieniewiczowie, Kisielewscy, Kronenbergowie, Wedlowie i Witkiewiczowie. Rody wybrane przez Marcina Schirmera do przedstawienia epoki, w której rozpoczął się proces powstawania nowoczesnego narodu.
REKLAMA
Czasy, o których wspominamy, zaczęły się po upadku styczniowego. To ten nieszczęsny pozytywizm, wpajany nam na lekcjach języka polskiego, w czasie których byliśmy katowani sylwetką Wokulskiego, z tym nieszczęsnym, nieśmiertelnym pytaniem o to, czy był romantykiem, czy też pozytywistą. Jest rzeczą oczywistą, że pierwsze skrzypce w pozytywistycznym procesie kreowania nowoczesnego społeczeństwa miała grać szeroko rozumiana inteligencja. Szlachta czy arystokracja, jako konserwatywna warstwa, w nowej rzeczywistości nie była w stanie pełnić funkcji rzeczywistej elity, takiej, która mogła zarówno dotrzeć, jak i wpłynąć na szerokie masy społeczne. Nie sposób oczywiście przedstawić ogółu nowych elit, niemniej jednak dokonując wyboru przedstawicieli klasy politycznej, ludzi nauki, sztuki, przemysłu, handlu i świata finansów, zaprezentował filary nowoczesnego społeczeństwa.
Zestawienie Grabskich z Kisielewskimi może czytelnika zaskoczyć. Rodzina polityka, który z sukcesem przeprowadził reformę walutową lat dwudziestych z rodziną kontestatora systemu peerelowskiego i jego wybitnie uzdolnionego muzycznie syna? A dlaczego nie? Wszak budowa nowoczesnego narodu trwa nie przez dekadę, ale nawet stulecia. Nie da się zadekretować, wolą choćby najgenialniejszego polityka, momentu powstania nowych elit. To już próbowały robić, w sposób iście rewolucyjny, partie populistyczne całego świata. zawsze wychodziło na jedno. Do głosu dochodzili ludzie niegodni, dbający tylko o własny interes, którzy nie potrafili działać pro publico bono.
Wróćmy do samej książki. Na uwagę musi zwrócić fakt, iż na siedem przedstawionych rodzin, dla trzech polskość była efektem świadomego wyboru. Rodziny o korzeniach francuskich, niemieckich czy żydowskich zostały przedstawione jako rodziny polskie. Czym jest bowiem przynależność narodowa, jak nie stanem umysłu? Tym samym autor zdaje się grać na nosie każdemu o ciągotkach nacjonalistycznych. Niestety gra ta staje się niezauważalna, bowiem sama książka pisana jest w sposób niezbyt zachęcający do lektury. Fakty czy ciekawostki podawane są niestety w sposób beznamiętny, jakby sama książka miała być pisana jedynie dla zaspokojenia ego Marcina Schirmera, bez liczenia się z opinią jedynego suwerena rynku wydawniczego, jakim jest czytelnik.
A szkoda.
