
Zamierzyliśmy zmienić mapę Europy, stanęliśmy przeciwko woli narodów, myśleliśmy złamać bieg logiczny zdarzeń. W świecie zmechanizowanej rutyny, spowszedniałej taniości i opasłych wygód, byliśmy jedynymi fanatykami wojny. Wierzyliśmy w mickiewiczowską wojnę ludów, w odkupienie męczeńskiej narodowości – i społeczeństwo wytlałych zamiarów mieliśmy zniszczyć, aby wykuć wolę boju.
REKLAMA
Historia świata to zapis warunków, w jakich nasi przodkowie podejmowali określone decyzje. Wielu jednak rozumiało starą prawdę, że czasem warunki takowe trzeba stworzyć, że należy taktycznie wybrać na chwilę mniejsze zło, po to, by osiągnąć cel. Tylko i wyłącznie wojna trzech mocarstw, wojna między nimi była szansą dla idei niepodległości, nie pansalwistycznej autonomii, ale rzeczywistej niepodległości. Rozumieli to romantycy, rozumiał też Józef Piłsudski. Lata nadziei, lata czekania na wojnę, wreszcie lata samej wojny poznajemy dziś z punktu widzenia Michała Sokolnickiego, który swoim wspomnieniom nadał jakże znamienny tytuł : Emisariusz Niepodległej. Sięgając po tę książkę musimy pamiętać zarówno o osobie Autora, jak i czasie, w którym były one pisane. Wikipdystyczna notka biograficzna wskazuje na to, że nasz bohater był piłsudczykiem, a więc należącym do grupy, na którą złożono odpowiedzialność za klęskę wrześniową, do tego był piłsudczykiem nietuzinkowym. Niewielu mogło szczycić się tak bliską przyjaźnią z Piłsudskim, niewielu też uczestniczyło w tak wielu wydarzeniach towarzyszących odzyskaniu niepodległości. W czasie II wojny nasz Autor był ambasadorem RP w Turcji i mimo nacisków nie został z tej placówki odwołany. W sentyment czy dobre serce generała Sikorskiego trudno nam dziś uwierzyć, być może wchodziła w grę mała atrakcyjność zajmowanego stanowiska. Jakkolwiek to było, nie zmienia to faktu, że sam Sokolnicki miał wiele czasu, by zrozumieć, że wydane tak wspomnienia mogą w przyszłości wybielić, choć w części, jego osobę na tle obozu politycznego, który już nigdy miał nie wrócić do władzy. Z tego też względu niektóre z zapewnień Autora należy poddać nie tylko krytycznej analizie, ale i zweryfikować ze wspomnieniami innych świadków wydarzeń, a także dokumentacją z epoki.
Sam Autor budzić musi mieszane uczucia. Dawny działacz socjalistyczny tłumaczy się z przynależności, jak z czegoś wstydliwego, jakby ruch socjalistyczny chciał on koniecznie wykorzystać, wbrew samemu ruchowi, dla potrzeb odzyskania niepodległości. A przecież sam mentor Autora, Józef Piłsudski miał powiedzieć, iż kto za młodu nie by socjalistą, ten na starość będzie skurwysynem. Propolskość, o czym pewnie zapomniał sam Sokolnicki, to nie tylko śpiewanie „Boże coś Polskę”, a przede wszystkim życie dla Kraju, ale nie takie, które od razu zakłada umieranie dla niego, ale takie, które wzmacnia go, czyni silniejszym, a społeczeństwo bogate i mądre. A dla Kraju, w którym warto żyć, warto też, kiedy przyjdzie czas i umierać. Prawdopodobnie jednak mamy tu do czynienia z tym nieszczęsnym przeprogramowaniem swego życiorysu, jak też mit o jedności w chwili odzyskania niepodległości. I jeśli odpowiednio krytycznie zaczniemy czytać te wspomnienia otrzymamy, nieco kulawy, opis warunków, w jakich doszło do dnia, kiedy Piłsudski powrócił z Magdeburga i objął rządy w Polsce.
Szkoda tylko, że nie napisał swoich wspomnień z czasów, kiedy Polska na pewno nie była jednością.
