Woody Allen
A`propos niczego
Autobiografia
Woody Allen A`propos niczego Autobiografia Dom Wydawniczy Rebis

W Kaliningradzie, mieście, które jeszcze przez kilkudziesięcioma laty nazywało się Konigsberg, stoi ławka poświęcona jednemu z najważniejszych twórców kina. Tak, mowa jest o Woodym Allenie. To jego częściowo ironiczną autobiografię możemy właśnie poznać.

REKLAMA
To był chyba lipiec 1980 roku. Program pierwszy telewizji polskiej prezentował jego Manhatan. Był to pierwszy film Woodego Allena, który właśnie tego dnia obejrzałem. Pierwszym minutom towarzyszyło oburzenie. Film otwierała Błękitna Rapsodia Gershwina, co ja, jako jedenastoletni, świeżo upieczony wielbiciel tego amerykańskiego kompozytora, odebrałem jako profanację. Po dziesięciu minutach zapomniałem o swoim oburzeniu, a pod koniec filmu byłem na dobrej drodze do zakochania się w twórczości Allena. Chyba właśnie z tego powodu sięgnąłem po tę autobiografię. Z autobiografiami ten jest problem, że piszący je starają się przedstawić samych siebie jako chodzących ideałów. A przecież nikt nas idealnym nie jest.
Sama książka zaczyna się szeregiem autoironicznych opisów rodziny Allena, jego dzieciństwa i początków kariery. Szybko jednak zamienia się w swego rodzaju resume kawałka historii amerykańskiego kina. Nic dziwnego, Woody Allen nakręcił bowiem 55 filmów i napisał ponad 80 scenariuszy filmowych, 24 razy był nominowany do Oscara, a czterokrotnie jego filmy otrzymały tę prestiżową nagrodę. Nie wspomnę tu o innych nagrodach jakimi jego filmy zostały uhonorowane. Słowem przechodzimy przez życie Allena tak jak ona sam. Przez pryzmat jego filmów. I pewnie nie miałbym żadnych zastrzeżeń do tej książki, gdyby nasz Twórca nie wykorzystał jej do szerszego przedstawienia swojej wersji dość głośnego konfliktu z Mią Farrow i do odpierania zarzutów o rzekome molestowanie seksualne adoptowanych przez nią dzieci. W tym właśnie momencie wkraczamy w swoisty magiel przypominający nam jak trudno oderwać twórczość każdego artysty od jego życia prywatnego. Możemy dodatkowo mieć pretensje do Autora, iż chce nas umieścić na swoistej ławie sędziowskiej i wymaga od nas wyroku uniewinniającego. Nic z tych rzeczy drogi Mistrzu, cenię Cię za Twoje filmy, a Twoje życie prywatne jest Twoją sprawą, zaś to, czy jesteś czy nie jesteś winny ma orzec sąd po przeanalizowaniu wszelkich dowodów. Ja od Ciebie wymagam nie świadectwa moralności, ale doznań takich jakie miałem choćby w czasie oglądania „O północy w Paryżu”. Reszta mnie, poza wyrokiem jaki wydał przecież sąd, nie interesuje. A Ty, drogi Mistrzu, sprawiłeś, że spora część ludzi czytać będzie Twe słowa z obrzydzeniem, niektórzy ze współczuciem, a inni, podobnie jak ja, z zażenowaniem.
A to psuje, sam nie wiesz jak bardzo, pierwsze wrażenie.