Reklama.
Berhouz Boochami od urodzenia miał pecha. Przede wszystkim wybrał sobie niewłaściwe miejsce urodzenia i niewłaściwych rodziców. Urodzić się jako Kurd w Iranie i to jeszcze w samym środku wojny z Irakiem? W wieku dorosłym parać się niezależnym dziennikarstwem i narażać się irańskim Strażnikom Rewolucji? Oj nie wyciągnął Boochami wniosków ze swojego urodzenia, bowiem zagrożony aresztowaniem postanowił uciec tam, gdzie ludzie szczycą się tradycją demokracji, tolerancji i chrześcijańskim miłosierdziem. Nie wiedział jednak, że świat ten broni się przed takimi jak on, nie wahając się zapomnieć o swojej wielowiekowej spuściźnie, nie wahając się sięgnąć po łamanie praw człowieka, w drobnym z pozoru stopniu, niemniej jednak powodujących, iż codzienność takich jak on stawała się powoli piekłem. Tak, nasz bohater został osadzony w ośrodku internowania. Pod tym cywilizowanym określeniem kryło się zwykłe więzienie, tym tylko różniące się od więzień dla pospolitych przestępców, że osadzeni w nim nie znali daty swego uwolnienia. Strażnicy, ludzie prości, którzy otrzymali odrobinę władzy, prześcigali się w starej sztuce utrudniania życia swym „podopiecznym”, tłumacząc to mniej lub bardziej określonymi przepisami. W samych przepisach nie ma nic złego. Wszak one porządkują nasze życie. Przepis jednak stworzony został dla ludzi, a nie ludzie dla przepisu. Prawo, nawet najbardziej surowe nie może upokarzać, nie może być źródłem tortur, czy to fizycznych, czy to psychicznych. Strażnicy na wyspie Manus prześcigali się w stosowaniu iście makiawelistycznych prawach rządzenia. Podział utrudnianie codzienności, podkreślaniu swej władzy. Zaiste tak niewiele trzeba, by stworzyć drugiemu człowiekowi piekło na ziemi. Tak, relacje z więzienia na wyspie Manus przerażają i to nie tylko przez sam opis więziennej codzienności. Większe wrażenie robi język, jakim Autor codzienność tą nam przekazuje. Plastyczny, pełen bliskowschodniej wrażliwości język uświadamia nam jak daleko odeszliśmy od europejskich źródeł, jak niewiele zostało nam z cywilizacyjnej powłoczki.
Tak, ta książka będzie dla nas wyrzutem sumienia. I to nie tylko dla tych, którzy przed kilku laty cieszyli się z tonących na morzach uchodźców, nie tylko tych, którzy wzdragali się przed udzieleniem czysto ludzkiej pomocy. Również jest wyrzutem dla tych, którzy zbyt cicho krzyczeli coś zupełnie innego.
Tak, niewiele zrobiliśmy i musimy z tą świadomością żyć.