wydawnictwo pwn

Dziennikarstwo śledcze i infiltracja zaczynają ostatnio być modne. Wydana ostatnio książka Slasa „Ja, terrorysta” każe nam jednak zastanowić się nad granicą stosowalności tej metody pracy dziennikarzy. Antonio Slasa poszedł bowiem krok za daleko w swoim śledztwie.

REKLAMA
Nie mam zamiaru ukrywać, że ostatnia książka Salasa zawiodła mnie. Oczami wyobraźni widziałem książkę, w której Salas infiltruje kwaterę główną Hamasu w Damaszku czy libański Hezbollach, że poznamy rzeczywiste powiązania bliskowschodnich terrorystów z „bratnimi” organizacjami na terenie Europy. Jej lektura jednak dowiodła, że góra urodziła mysz.
Cóż bowiem robi Antonio Salas? Buduje legendę obywatela Wenezueli z palestyńskimi korzeniami, który nagle, ni z tego ni z owego osiada na Zachodnim Brzegu Jordanu, gdzie poślubia kobietę, która ginie od przypadkowej kuli w czasie zamieszek. Ta legenda ma stanowić przepustkę do światowych organizacji terrorystycznych. Jednakże to nie Al-Kaida czy baskijska ETA znajduje się w centrum zainteresowania Salasa. Siedzący w więzieniu Ilicz Ramirez Sanchez i wenezuelski Hezbollach. Te dwie organizacje trzęsą światowym terroryzmem. Jeśli dodamy do tego „państwowy terrozym” jakim wg Salasa posługują się Stany Zjednoczone i Izrael otrzymamy ogólny obraz tej książki.
Generalnie Salas, oraz jego rozmówcy bagatelizują zagrożenie ze strony Al-Kaidy czy Iranu. Iran jest pokojowy, Osama bin Laden był sojusznikiem Amerykanów, Mudżama zaś była finansowana przez państwo Izrael. Rozumiem te argumenty, ale nie uważam je za wystarczające do takiego stanowiska. Sam będąc krytyczny wobec polityki Państw Zachodniej Europy, Waszyngtonu i Jerozolimy jestem przeciwny politycznej interpretacji jaką funduje nam Salas. Kiedy czytam manifesty Salasa mam pewność, że stracił on niezależność poglądów właściwą chłodnym obserwatorom- przez Salasa przemawia neofita świeżej daty. Samo przedstawienie zdarzeń z konfliktu izraelsko palestyńskiego wzbudza moją złość. Mam bowiem wrażenie, że Antonio Salas uważa mnie, czytelnika, a więc człowieka dzięki któremu on, pisarz, żyje, za kompletnego idiotę. Nie mam pretensji o stronnicze stanowisko, ale o metodę przedstawiania faktów. A ta jest karygodna. Nie będę rozwodzić się nad „grzeszkami” Salasa, powiem tylko, że po lekturze „Handlowałem kobietami” spodziewałem się rzetelnie napisanej książki. Szkoda, że się zawiodłem.