
Reportaże kryminalne mają t do siebie, iż są męczącą emocjonalnie lekturą. Obserwując zarówno zbrodnię, jak i prowadzone śledztwo, przeżywamy opisywane wydarzenia tak, jak i jego uczestnicy. Zaiste taka lektura może zmęczyć najbardziej odporne jednostki. Sięgając więc po historię mordu na siostrach Lyon spodziewałem się, że nie będzie to łatwa lektura, jednak Mark Bowden opisał historię, która naprawdę potrafi zmrozić krew w żyłach.
REKLAMA
Cała historia zaczęła się w 1975 roku, kiedy to dwie dziewczynki udają się do centrum handlowego, z którego miały nigdy nie wrócić. Poszukiwania dziewczynek nie przyniosły rezultatu. Również śledztwo nie przyniosło żadnego wyjaśnienia. Jednak mała społeczność nie zapomniała, a otwarcie po latach akt sprawy i nowe spojrzenie na zgromadzony materiał dowodowy, pozwoliły na odkrycie prawdy. Wydarzenia te, drobiazgowo zostały opisane w naszym reportażu. Tak naprawdę cały materiał dowodowy to zapisy przesłuchań podejrzanego i członków rodziny dziewczynek. I właśnie te rozmowy najbardziej przerażają czytelników. Mozolne wyciąganie prawdy z rozmówców, którzy z pewnością nie należeli do wzorów cnót wszelakich, pokazuje prawdziwą naturę człowieka, a raczej nasze o niej wyobrażenia. Pokazuje też bezsilność wobec czynionego zła i uświadamia, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na tych, którzy powinni otaczać opieką dzieci, najbardziej ufne i podatne na skrzywdzenie istoty na świecie.
Pamiętajmy o tym.
