
Dorastanie w biedzie, brudzie i rodzinie dotkniętej alkoholizmem. Odpowiedzialność za siebie i innych. Zbyt szybkie dorastanie. Tak, powieść Douglasa Stuarta powala nas niczym uderzenie obucha siekiery i zmusza do refleksji nad niezasłużonym przywilejem, który otrzymaliśmy od losu. Przywilejem szczęśliwego dzieciństwa.
REKLAMA
Lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Glasgow. Uliczkami miasta przechadza się nastolatek, którego doświadczeniem można obdarzyć pól tuzina jego rówieśników. To w rzeczywistości starzec w ciele nastolatka, człowiek, który nie liczy już na zmianę własnego losu, który walczy tylko o przetrwanie w świecie, gdzie nikt nikomu nie daje niczego za darmo i wszystko trzeba wyrywać losowi z gardła. Kim jest Shuggie Bain, starzec o twarzy chłopca? Niegdyś najmłodsze dziecko w pozornie szczęśliwej rodzinie, dotkniętej niestety alkoholowym nałogiem matki. Chłopiec wcześnie zaczyna rozumieć, że musi być tym jedynym odpowiedzialnym w rodzinie. Porzucony przez ojca, siostrę, wreszcie brata, który chyba najdłużej starał się chronić rodzinę przed ostatecznym upadkiem, żył i dorastał w poczuciu inności. Doświadczenie wstydu, głodu i strachu było codziennością malca, a szybkie dorastanie, poczucie inności wykształciło zbyt szybko poczucie odpowiedzialności. Ta książka to mroczna, prawdziwa do bólu historia o uzależnieniu, toksycznych relacjach rodzinnych i próbie ratunku najbliższej osoby przed nieuniknionym samozatraceniem. Wreszcie to książka, której nie sposób nawet opowiedzieć komuś, kto nie miał podobnych doświadczeń, może ją tylko czytać i powstrzymywać swe serce przed łkaniem a krtań przed skowytem.
Bowiem opisuje ona prawdziwe ludzkie losy.
