
Wołyń. Pod tym słowem kryje się wszystko. Pamięć o pomordowanych, strach przed przywoływaniem wspomnień, żal za pozostawionymi domami, tęsknota za Stochodem, który w wielu przekazach był najpiękniejszą rzeką na całym świecie. I to pragnienie powrotu, które sprawiało, że do końca życia wielu z przewiezionych na tereny współczesnej Polski, oporządzało swe konie w nadziei, że być może następnego dnia dane będzie spakować swój dobytek i wrócić do domów wybudowanych jeszcze przez swych dziadków.
REKLAMA
Od lat powtarzam, że historia Wołynia, zwłaszcza pierwszej połowy XX wieku, zasługuje na rzetelną i uczciwą opowieść. Być może powoduje mną łatwe do wyobrażenia sobie obawy przed spłyceniem historii, przed przykryciem wielu tragedii mnogością okrutnych scen. Lgnąc więc do wołyńskich opowieści ciągle doznaję uczucie zawodu, wiedząc, że tragedia tamtych lat nie wynika tylko z samej rzezi, że tkwi ona głównie w odebranych korzeniach. Przyznam szczerze, że sięgając po opracowaną przez Jana Kuriatę relację jego ojca, miałem te same, co zwykle obawy. I choć sama książka nie spełniła moich oczekiwań, czytałem ją z zaciśniętym gardłem. Była bowiem najbliższa temu, co przekazano mi o ziemi obiecanej, nazywanej zwykle Wołyniem.
Wołyniacy to historia zwyklej rodziny, opowiadana bez patosu, bez bohaterskich wstawek i nadużywania wielkich słów. To przede wszystkim opowieść o bohaterstwie każdego dnia, o ratowaniu życia nie z wielkich pobudek, a ze zwykłego ludzkiego odruchu, to opowieść o wsi spalonej przez niemiecką ekspedycję, o pochowaniu najbliższych, o ukrywaniu się w lesie, wreszcie o długiej drodze ku nowemu życiu. Opowieść rozpoczęta w Rudni Łęczyńskiej kończy się na Pomorzu Środkowym. Wreszcie to opowieść o tęsknocie, pragnieniu powrotu, konfrontacji ze wspomnieniami, a nade wszystko przed wybaczeniem, nie samym katom, ale zwykłym ludziom, którzy posługiwali się ich językiem. Opowieść o zrozumieniu, o ewolucji postrzegania świata, wreszcie o zwykłym życiu zwykłych ludzi. I kiedy przeczytamy opowieść o rodzinie Kuriatów, zrozumiemy, że wybaczenie i pojednanie jest możliwe. Trzeba tylko umieć słuchać, trzeba umieć poznać drugiego człowieka, wczuć się w jego położenie i zaprzestać stereotypowego myślenia o historii.
Ale to potrafią uczynić jedynie prawdziwe ofiary
