Sandor Marai
Sąd w Canudos
Sandor Marai Sąd w Canudos Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik

Zapowiedź wojen, rozruchów i buntów, czy dowód na słabość demokratycznych republik? A może nadzieja dla ludzkości, instynktownie łaknąca ułudy oczyszczenia i normalności? Jedna z ostatnich powieści Sandora Marai może być przez nas odczytywana przez nas dowolnie.

REKLAMA
Historia jednego dnia, dnia upadku zbuntowanego miasta Canudos, miasta utworzonego samowolnie przez tych, którzy czuli się nieprzystosowani do nowego ustroju politycznego i wreszcie miasta, w którym rządził niepodzielnie Antonio Maciel, zwany Doradcą. Tego dnia nastąpił sąd ostateczny nad miastem. Wyznawcy i sam Doradca mieli stracić życie, a wieść o tym miała dotrzeć we wszystkie prowincje Brazylii. Ten dzień pozostał w pamięci żołnierza z ust, którego poznajemy tę opowieść. Zostawmy jednak treść tej książki, skupiając się jednocześnie na czasach, w jakim powstawała. Jest rok 1969, przez Europę przeszły bunty młodzieżowe, powoli zaczyna dojrzewać lewacka partyzantka miejska, a sama Europa przeżyje falę lewicowego terroryzmu. We Włoszech jest to już widoczne, a tu właśnie postanowił osiąść na zasłużonej, choć skromnej emeryturze, Marai. Trudno się przeć wrażeniu, że Sąd jest przede wszystkim obawą pisarza o przyszłość cywilizacji zachodniej. Jednak Marai nie osądza, niczego nie wróży, pozostawia sobie rolę narratora, zwykłego, prostego skryby, któremu dane było zobaczyć coś niedostępnego innym. Z samego tonu książki, jak i z noty do pierwszego wydania, przebrzmiewa nadzieja. Człowiek z natury jest dobry, potrzebuje oczyszczenia, odrobiny normalności, pokazanej choćby w scenie kąpieli. Przy okazji drugiego wydania Autor nie jest jednak tak optymistyczny. To czas, kiedy Europa staje się zbyt niebezpieczna, zbyt nieprzewidywalna, chwiejna. To nie ta sama Europa, która wydała Maraia. Pisarz opuszcza ją, wiedząc, że nigdy już do niej nie wróci. Stary świat upada, zbyt slaby jest, by powstrzymać kolejne Canudos, zwłaszcza, że może się ono pojawić w każdym miejscu.
Przyznam, że w realiach 2022 roku lektura Sądu była dziwnym doświadczeniem. Canudos jako druga Polska? Meciel jako jeden z naszych rodzimych populistów, a jego wyznawcy jako jedno z plemion, na które podzielił się naród aspirujący do dziedzictwa husarii? Jeśli tak, to kto przyjmuje rolę Marszałka? Pytań jest wiele, ale czy mają one jakikolwiek sens?
Bo może nasza przyszłość jest bardziej ponura niż nam się wydaje?