Jarosław Kurski
Dziady i dybuki
Jarosław Kurski Dziady i dybuki Wydawnictwo Agora

Tę książkę trzeba po prostu przeczytać. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po zakończeniu lektury tak naprawdę wyczerpuje wszystko, co mógłbym o niej napisać.

REKLAMA
Kilka lat temu mój serdeczny przyjaciel pokazał mi srebrną łyżeczkę i kilka przedwojennych fotografii. To jedyny ślad moich korzeni, powiedział ze smutkiem. Nie drążyłem tematu, wiedząc, że jego rozwinięcie za chwilę nastąpi. I tak się stało. Usłyszałem wzruszającą opowieść o urodzonym na kilka dni przed likwidacją getta warszawskiego chłopcu, przemyconego na aryjską stronę i dorastającego w nowej rodzinie. Po latach, już jako dorosły, widząc różnice anatomiczne, zaczął zadawać niewygodne przybranym rodzicom pytania, by w końcu usłyszeć prawdę, która z kolei zmusza go od dawna do rozpaczliwego i bezowocnego szukania swoich korzeni. Właśnie o Tobie, Lechu, była druga myśl, kiedy opadły pierwsze emocje. Tak, ta książka jest właśnie o zapomnianych korzeniach rodzinnych, o faktach, które uległy zapomnieniu i zatarciu. Lekturę rozpoczynamy mocnym akcentem. Jest początek lat dziewięćdziesiątych, Matka Autora po przeczytaniu jednego zdania z maszynopisu pisanej właśnie książki, żąda wykreślenia tego właśnie zdania. Czy korzenie żydowskie mogły być, ponad pięćdziesiąt lat, po zakończeniu wojny, powodem wstydu, a ich ujawnienie jakimkolwiek zagrożeniem? Czy naprawdę dopiero synowie i wnukowie tych, którzy uratowali się z Zagłady mogą spokojnie dociekać swoich korzeni? Sam fakt, że postawiłem te pytania, jest twardą recenzją naszego społeczeństwa, w którym określenie Żyd to obelga, powód do podejrzeń, odebrania prawa mówienia i troski o Polskę. Te odwieczne demony, które dały znać o sobie w 1968 roku, w okresie getta ławkowego, pisania Protokołów Mędrców Syjonu…. Zresztą kiedy ich nie było?
Wróćmy jednak do samej książki. Sagę zasymilowanej rodziny rozpoczyna postać Jakuba Chaima Bernsteina, który swe nazwisko zawdzięcza poetyckim ciągotkom pruskiego urzędnika. Ernst Theodor Amadeus Hoffman zignorował dokument, z którego wynikało przyjęte przez jednego ze zwolenników Jakuba Franka, nazwisko Niemirowski i nadał im poetycko brzmiące, piękniejsze jego zdaniem, miano Bernsteinów. Po latach rodzina wybierając asymilację, wróciła zarówno do religii frankistowskiego protoplasty, jak też do odebranego nazwiska. Sam Jakub Bernstein poważnie traktując religijny nakaz płodności, dorobił się kilkunastu dzieci. Profesorzy Ehrlich, Parnas, Syrkusowa, reżyser Edward Żebrowski, brytyjski historyk i urzędnik Forreign Office, Namier, są powstańcy warszawscy, żołnierze września 1939, bohaterowie spod Monte Cassino, ale też i wielu pomordowanych w Treblince czy na Majdanku. Losy jednej rodziny splatają się nieuchronnie z najnowszą historią Polski. Czapki z głów przed Autorem, chciałoby się zakrzyknąć, tym bardziej, że książka ta jest swoistym rozliczeniem z wyborami i młodzieńczymi fascynacjami Autora, a także hołdem złożonym Matce, tej samej, która wzdragała się przed umieszczeniem informacji o jej żydowskich korzeniach. Tylko w głowie tłuką się myśli o tym, jak trudnym jest spełnić ostatnią wolę zmarłej.
Chyba Cię rozumiem, Autorze.