
O rewolucji październikowej słyszał zapewne każdy z nas. Zaważyła on na całym XX wieku, a jej skutków doświadczamy do dnia dzisiejszego. Nie każdy z nas jednak zdaje sobie sprawę, że w takim lub innym wymiarze musiała ona wybuchnąć i to właśnie w Rosji, wbrew przewidywaniom Marksa. Jeszcze mniej wie o tym, że była ona przede wszystkim tragedią narodów wchodzących w skład imperium Romanowów.
REKLAMA
Przed laty miałem okazję przeczytać pamiętniki ostatniego cara Rosji. Nie była to inspirująca lektura. W mojej ocenie Mikołaj był po prostu idiotą, który nie dorósł do rządzenia. Zanim jednak powiecie, że moja ocena była krzywdząca, uświadomcie sobie, że podobne zdanie miał o swoim synu przedostatni władca rosyjskiego imperium. W skrócie można powiedzieć, że nikt nie zrobił dla rewolucji więcej niż sam Mikołaj. Orlando Figes kreśli dla nas obraz Rosji od 1891 roku, po to, by uświadomić nam napięcia w społeczeństwie rosyjskim, których nikt ze współcześnie rządzących nie potrafił zrozumieć i skutecznie zapobiec ich skutkom. W takich sytuacjach posłuch zyskują populiści i nacjonaliści. Populistyczne hasła o pokoju i sprawiedliwości społecznej doprowadziły do wybuchu rewolucji, a nacjonalistyczne pozwoliły na zjednoczenie narodu w czasie wojny polsko bolszewickiej. I tu dochodzimy do dość śmiałych analogii pomiędzy Rosją z okresu rewolucji do współcześnie rządzonego przez Putina państwa o imperialnych zapędach. Wnioski nasuwają się same. Rosja izolowana, Rosja okrojona do granic księstwa Moskiewskiego, Rosja rozbita i biedna będzie państwem o wiele bardziej niebezpiecznym niż dzisiejsza. W takim kraju dojdzie do głosu populista, który szafując obietnicami powstania z kolan, doprowadzi do konfliktu o wiele bardziej strasznego niż ten na Ukrainie.
Smutna to refleksja. Niczego nas bowiem nie nauczyła historia.
