Ta książka miała być największą i najdoskonalszą historią początków narodowego socjalizmu w Niemczech. Stała się przerażającym dokumentem, nad którym pochylają się historycy, by zrozumieć jak to się stało, że nagle zostały odhumanizowane całe grupy narodowe a cywilizowany człowiek z taką łatwością pozbawiał życia innych ludzi. Ale książka ta ujawnia nam coś więcej. Ujawnia nam małość nazistów ukazując ich jako ludzi miałkich, moralnych i emocjonalnych karłów, którzy tak jak autor "Dzienników", Joseph Goebbels, kompensowali sobie, zarówno posiadaną władzą, jak i demagogicznym panowaniem nad tłumem, swe niedostatki intelektualne, czy kompleksy młodości. Czytając tę książkę łatwo dostrzec analogie między Republiką Weimarską a III RP. Bieda i niezadowolenie społeczne, niedostrzeganie brunatnego zagrożenia… Czy tylko to nie wystarczy nam za groźne memento?
Jeszcze kilkanaście lat temu wszystko wydawało się nam takie proste- po co publikować książki zawierające myśli nazistowskie, same zachowane miejsca, w których mordowani byli ludzie świadczą o tym czym jest właściwie faszyzm. Nagle jednak modne się stało w naszym kraju pozdrawianie się na sposób rzymski, modne stało się noszenie krzyża celtyckiego, czy dodawanie sobie cyfry 88 do internetowych pseudonimów. Wydawało by się, że pokolenie urodzonych w 1988 roku zafascynowało się cesarstwem rzymskim i celtyckimi początkami chrześcijaństwa. Stało się jasne, że samo istnienie obozu w Oświęcimiu, pamięć o zniszczonej Warszawie, czy liczne miejsca pamięci o pomordowanych nie zmniejszają fascynacji ideologią nazistowską wśród młodego pokolenia. Groźniejszym jest jednak fakt, że to starsze lekceważy zagrożenie. Z tego więc względu książki takie jak ta powinny się ukazywać. Świadomość czym był nazizm, co o zwykłych ludziach myśleli nazistowscy ideolodzy, a także jak postrzegali np. Słowian, powinno ochłodzić profaszystowski entuzjazm niejednego młodego człowieka. I to właśnie jest celem wydania "Dzienników" ministra propagandy III Rzeszy.
Przyznam, że lektura tej książki miała być powrotem do młodzieńczych zainteresowań. Jako nastolatek interesowałem się bowiem kulisami „dworu” Hitlera i poznawaniem postaci faszystowskich ideologów. Lektura "Dzienników" miała mi odpowiedzieć na pytanie jakim człowiekiem był ten, którego miłość do Wodza zaowocowała zamordowaniem własnych dzieci. Znalazłem tam jednak coś znacznie gorszego. Oto dziś wszyscy jesteśmy świadkami brutalnej walki politycznej. Politycy czołowych partii nawoływali przed kamerami do szukania gałęzi, na której mieli być powieszeni ich oponenci, innym zaś dorabiane są nazwiska sugerujące obce pochodzenie. Słychać tu i ówdzie zapowiedzi odbudowy dumy narodowej czy obawy nad zagrożeniem ze strony mniej lub bardziej zidentyfikowanych obcych mocy. Czy taka nie była atmosfera Republiki Weimarskiej? Czy nie takich słów używał Goebbels w swoich "Dziennikach"? Co czeka kraj, w którym urodziłem się, wychowałem, mieszkam i identyfikuję się z nim? Czy historia się nie powtórzy?