Joseph Goebbels pisał swe dzienniki z myślą o pokoleniach Niemców, którzy będą uczyć się o tym, jak wykuwała się Wielka Germania. Czy mógł więc w ich pisaniu wyjść z roli zręcznego propagandzisty?
Od wspomnień i dzienników ludzi, którzy kształtowali historię świata wymagamy dwóch rzeczy. Pierwsza to pokazanie wydarzeń z punktu widzenia piszącego, druga zaś to minimalna choć refleksja nad własnym życiem i dokonywanymi w nim wyborami. Nie znajdziemy jednak tego w Dziennikach. W swoich prywatnych zapiskach Goebbels pozostał tym samym ministrem propagandy, co w swoich oficjalnych wystąpieniach. Jego propaganda miała jednak oddziaływać na przyszłe pokolenia.
Powiem szczerze, że wiedząc o tych ułomnościach książki, pomimo tego sięgnąłem po nią z zainteresowaniem. Drugi tom Dzienników obejmuje przede wszystkim okres od września 1939 roku do początków lutego 1943. Okres największych wojennych triumfów Trzeciej Rzeszy i pierwsze „wielkie lanie” jakie zebrał niezwyciężony Wehrmacht, polityka wobec podbitych narodów, początki Holokaustu a także rozgrywki na „dworze” Hitlera. Ciekaw byłem jak ten kawałek historii został przedstawiony przez Autora.
Dzienniki nie pozostawiają złudzeń tym, którzy widzieliby II Rzeczpospolitą w zwycięskim marszu u boku Wehrmachtu na Moskwę. Polacy wg Goebbelsa, to bydło, które należy poskromić batem, tak by pracowało dla swoich panów i nigdy nie myślało o podniesieniu głowy. Będąc zaś na obczyźnie i walcząc z Niemcami, działają tak naprawdę na korzyść Niemiec rozbijając antyhitlerowską koalicję. O wiele większym szacunkiem cieszyli się w oczach Ministra Propagandy Francuzi, choć i ci zachowywali się „bezczelnie i prowokacyjnie”. Nawiasem mówiąc to ostatnie określenie jest przez Goebbelsa używane często i to zazwyczaj przed planowanymi restrykcjami wobec grup narodowych. Zdanie „ostatnio w Berlinie Żydzi zrobili się coraz bardziej bezczelni” pojawia się w Dziennikach dwa – trzy dni przed deportacjami na Wschód. Oczywiście brak w Dziennikach przykładów „bezczelności”, pamiętajmy jednak, że przyszłymi czytelnikami mieli być ludzie prości, którzy widzieliby związek przyczynowo skutkowy między żydowską bezczelnością a deportacją. Wielokrotnie powtarzane zdanie miało utrwalić mityczne zagrożenie w głowach czytelników. Czytelnik musiał odnieść wrażenie, że zbrodnie były tak naprawdę samoobroną. Że kat był tak naprawdę potencjalną ofiarą. Tego typu argumenty są wykorzystywane do dziś. Mordercy z Jedwabnego, Rwandy czy Bałkanów też tylko się bronili przed zagrożeniem ze strony „tamtych”, którzy byli groźni i zachowywali się „bezczelnie”. Szkoda, że Goebbels stał się w nich „wiecznie żywy”.
Każdy polityk powinien, od czasu do czasu, zrobić mały rachunek sumienia, wewnętrzne rozliczenie. Dla polityka niemieckiego z okresu II wojny okazją do rachunku sumienia powinien być Stalingrad. W przypadku Goebbelsa refleksja ograniczyła się do żalu, że nie stała się ona moralnym zwycięstwem oręża niemieckiego. I ten właśnie żal najbardziej celnie charakteryzuje nacjonalizm. Nacjonalizm będący w założeniu ruchem narodowym, traktuje naród instrumentalnie. Naród ma słuchać woli i racji populisty. To populistyczny wódz mówi, co ma myśleć, jak ma funkcjonować zwykły człowiek. Każdy zaś kto chce zachować odrobinę niezależności, własnego zdania czy sądu będzie podejrzanym odstępcą lub wrogiem. Naród jest dobry, gdy gotów jest oddawać głos na populistę, popierać jego politykę i wreszcie umierać w prowadzonej przez niego wojnie. Gdy zaś chce żyć po swojemu staje się zwykłym odszczepieńcem i wrogiem. Pamiętajmy o tym.