Reklama.
„Zapach suszy” - pierwszy tom drugiej trylogii Sekielskiego – porusza tematykę dobrze znaną autorowi. Przenosi nas do świata polityki, biznesu i kościoła. Mamy tutaj zamach terrorystyczny przeprowadzony w sercu stolicy, samobójstwo proboszcza na Kujawach oraz handlarzy „żywym towarem”. Jedną z głównych aktorek jest zdegradowana prokurator Agnieszka Ossowska, borykająca się z własnymi osobistymi problemami, która po sukcesach zawodowych na rynku międzynarodowym zostaje przeniesiona – wbrew swoim planom - do placówki we Włocławku.
Analogie do wcześniejszej trylogii Sekielskiego są wręcz namacalne. Tym samym, kiedy trafia w twoje ręce pierwszy tom, zastanawiasz się czy będzie tak jak poprzednio, przy „Sejfie”. Pierwszy tom – rewelacja, drugi – do zapomnienia, trzeci – stara się odbudować poziom całości.
Jaki zatem jest pierwszy tom? Oceniając wprost – niedopracowany. Jakbyśmy czytali rękopis. O ile historia jest ciekawa i intrygująca, to jej prezentacja pozostawia wiele do życzenia. Ale konkrety, bo ogólnikami każdy może rzucać.
Struktura książki cofa nas w czasie. Najpierw poznajemy bieżące wydarzenia, a potem odkrywamy jak do nich doszło. I tu pojawia się pierwszy problem. Problem z czasami i niedokładnością autora. Każdy rozdział opowiada o wydarzeniach sprzed tytułowych miesięcy (cztery miesiące wcześniej, trzy miesiące, itd.). Ale nie do końca. Przykładowo, raz jesteśmy w kwietniu, a stronę dalej w sierpniu, jednak ciągle przedstawiane nam są zdarzenia sprzed czterech miesięcy.
Siekielski w konstrukcji książki jest również niekonsekwentny. Pierwsza jej część nafaszerowana jest twitterowymi hasztagami (#). Po czym stopniowo zaczynają one zanikać. Jakby autor doszedł do wniosku, że albo spełniły już swoją rolę, albo nic nie wnoszą, lub – co nie jest do wykluczenia – dyskwalifikują pewną część czytelników nie znających tego obecnie modnego znacznika, tworząc u nich konsternację przy czytaniu.
Może taka konstrukcja i jej przedstawienie to specjalny zamysł autora? Kontrowersyjna teza, która jednak nie przemawia do mnie. Dlaczego? Bo przez nią pozycja nie stała się lepsza, wręcz przeciwnie. Nie chcąc się pastwić jedyne słowo, które przychodzi mi na myśl to chaos. Jest chaotyczna i to w najczystszej postaci.
Niestety korektorka książki (Agata Mościcka) również się nie popisała. Wygląda jakby dostała czas na jej przeprowadzenie mniej więcej taki sam, jaki obecnie obowiązuje w standardzie Sejmu, przy zapoznawaniu się z nowymi ustawami. Jakie są tego konsekwencje? Weźmy pierwszą z brzegu. Jednym z bohaterów książki jest arcybiskup Werda. Ów arcybiskup raz jest Adamem Werdą, a raz Janem Werdą.
Pozytywy? Jeden. Wykonanie książki. Naprawdę skład i drukarnia – w przeciwieństwie do autora - zrealizowała doskonale swoją pracę oddając w pełni wartościową pozycję w ręce czytelnika.
Otrzymujemy zatem chaotyczną i niedopracowaną książkę, jakby nad autorem „wisiał” wydawca przypominający mu co 5 minut, że termin na oddanie do druku już dawno minął. Jest to o tyle dziwne, że książkę wydało wydawnictwo „Od deski do deski”, którego właścicielem jest Tomasz Sekielski. Dlaczego zatem w ręce czytelników trafia pozycja tak niewykończona? To już musi pozostać tajemnicą autora i wydawnictwa. Może chodziło o pieniądze, może o inne zobowiązania Sekielskiego i nie miał już czasu na dopracowanie książki. Powodów możemy się tylko domyślać. Faktem jest, że autor „wycisnął” z niej zdecydowanie mniej niż powinien. Mając wszelkie ku temu predyspozycje, wiedzę i dobry pomysł nie był w stanie sprostać zadaniu, które sam przed sobą nakreślił. Zbawieniem dla tytułu może okazać się, iż jest to pierwszy tom trylogii. Może dalsze części pozwolą na zatarcie nie najlepszego wrażenia po pierwszej części. Aby tylko czytelnicy zechcieli po nie sięgnąć.
Wydawnictwo: Od deski do deski,
Ilość stron: 286,
Ocena: 5/10.