Czy pamiętacie jeszcze atmosferę lat 90.? Ja pamiętam. Wchodziłam wtedy w dorosłe życie. Pamiętam zapał i amerykańskie szkolenia w stylu „You can do it!”. Pamiętam chodniki wielkich miast zastawione stolikami z proszkiem „Persil” i mydełkiem „Fa”. Pamiętam korowody lawet z używanymi autami z zachodu. Tak rodził się nowy, polski biznes.
Pamiętam okrzyk Wałęsy: „Bierzcie sprawy w swoje ręce!” Pamiętam Amerykanów, Holendrów, Francuzów i te ich litanie - „Liczy się sprzedaż, dyspozycyjność, skuteczność”. Ani słowa o wartości człowieka.
Pamiętam wszechobecną chciwość i pożądanie pieniędzy. W kąt poszedł Dostojewski. Z wypiekami na twarzy czytało się Hilla - „Myśl i bogać się. Jak zrealizować ambicje i osiągnąć sukces”.
Ten agresywny kapitalizm tak nas do siebie przekonał, że oparliśmy na nim rodzimy styl zarządzania, zarabiania pieniędzy i kształtowania rynku pracy.
Brutalny początek lat 90. był (jak każdy przełom lub rewolucja) pełen bezprawia. Ówczesny biznes przez długie lata kojarzył się z wyłudzaniem kredytów, niepłaconymi pensjami i haraczami „za ochronę”.
Z czasem dwuznaczni „prezesi” nabrali ogłady i założyli drogie garnitury. Niestety, zewnętrzny błysk to za mało i do dzisiaj polski biznesmen/pracodawca sporej części pracowników kojarzy się z krętaczem.
Rzeczywistość przełomu siedzi w nas głębiej niż byśmy chcieli. Zostawiła rysy. Zbudowała polski biznes, zarządzanie i rynek pracy. Dała nam - w niechcianym prezencie - skutki, z którymi nie umiemy sobie poradzić.
Skutek pierwszy-zarządzanie autorytarne
Przeciętny polski szef - despota ma 40 lub 50 lat. Nie umie rozmawiać, więc rozkazuje. Nie uczy – wymaga. Zarządza przez konflikt. Skłóca członków zespołu, bo tak jest łatwiej sprawować kontrolę. Motywuje stresem i pośpiechem. Zadania muszą być „na wczoraj”. Nie dba ani o czas, ani o komfort pracy.
W zarządzaniu autorytarnym nie ma miejsca na dyskusję. Jest za to szantaż w stylu „Nie podoba się? Tam są drzwi!”. Empatia i zrozumienie potrzeb pracowniczych też nie ma specjalnego znaczenia.
Firmy, korporacje i urzędy kochają despotów, bo udają skuteczność. Podnoszą sprzedaże i oddają projekty na czas. Zastraszeni pracownicy zazwyczaj się nie buntują. Każda próba rozmów lub naprawy atmosfery pracy kończy się przecież naganą lub zwolnieniem.
Skutek drugi – arogancja i brak kultury pracy
Ile razy dziennie dostajecie chaotyczne, niegrzeczne maile? Ile z nich ma ten specyficzny ton - „Ja tu jestem ważny!”
Ile razy w tygodniu na spotkaniach i korytarzach spotykacie „stroszyciela piór”, takiego co zamiast pracować chętnie podbierze Wam pomysł lub ukradnie badania?
Ile razy walczyliście z gburowatą panią w kasie kolejowej lub niegrzeczną ekspedientką? Ile razy sami wyżyliście się na Bogu ducha winnym, za to słabszym?
Dlaczego Polak w pracy jest tak często wściekły, nadęty, arogancki i leczy kompleksy kosztem bliźnich?
Skutek trzeci – prymitywny rynek pracy
Przez 25 lat nie otrząsnęliśmy się z chciwości pierwszych lat przełomu. Wielkie pieniądze w Polsce są jeszcze młode. Młody kapitał często nie ma klasy. Lubi być zarabiany szybko, byle jak i przy minimalnym wysiłku. Nie dba o etykę i uczciwość. Młode pieniądze nie planują, ani nie myślą o jutrze.
Zdecydowanie za często chodzi nam wyłącznie o szybkie dochody. Bez planu, bez wizji jutra. Na chciwości zbudowaliśmy polski rynek pracy – bez pracy. Rynek płytki i prymitywny. Taki, na którym nie ma miejsca ani dla osób wykształconych, ani dla absolwentów, ani dla średniego pokolenia. Zbudowaliśmy brutalny rynek pracodawcy, na którym tylko doraźnie łatamy dziury i gasimy pożary.
W odpowiedzi na bezrobocie młodych – ściągamy Amazona lub otwieramy kolejne Call Centres. I za nic mamy fakt, że Amazon nie jest polski, więc przy pierwszej nadarzającej się okazji zwinie swoje prowizoryczne magazyny i w kilka dni ucieknie gdziekolwiek. Podobnie jak zrobił to np. podpoznański Man.
Ofiary marnego systemu edukacyjnego upychamy w tymczasowych centrach outsourcingowych i wstydliwie chowamy pod umowami-śmieciówkami.
Zamiast centrów badawczych utrzymujemy rozkrzyczanych górników. Hołubimy humanistów i zaniedbujemy matematyków, fizyków, inżynierów, lekarzy i naukowców. Spokojnie patrzymy, jak w poszukiwaniu ambitnej pracy emigrują kolejne miliony Polaków.
Za cały ten bałagan odpowiada moje pokolenie. Patrzyliśmy bezczynnie jak ogarnia nas masowe szaleństwo kapitalizmu w najgorszym wydaniu. Daliśmy sobie przyzwolenie na arogancję, którą daje władza i pieniądze. Zapomnieliśmy, że przeminiemy jak tylu innych przed nami. Jeszcze 10 - 15 lat i przyjdzie ostatecznie oddać stery. W gruncie rzeczy – niewiele mamy czasu na porządki.
Zapytacie pewnie - do czego zmierzam?
Dzisiejszy tekst to moja odpowiedź na szokującą dyskusję wokół wypowiedzi pewnej znanej i powszechnie szanowanej Polki, od niedawna zatrudnionej na eksponowanym, europejskim stanowisku. Dla tej - jednej z wielkich ikon polskich przemian - nowi pracownicy są „zastali, bo pracują w jednym miejscu kilkanaście lat”, a ona sama lubi „mieć wszystko [w pracy] bardzo szybko”. Zaledwie miesiąc po objęciu stanowiska spodziewa się, że nowe środowisko ulepi według własnej normy.
Długo nie mogłam ochłonąć. Nawet nie dlatego, że powyższe cytaty są jak żywcem wyjęte z anty-podręcznika zarządzania.
Nie mogłam ochłonąć, dlatego, że nikt z Was, Drodzy Czytelnicy, nie poczuł się choćby zdziwiony takim podejściem do pracownika.
Tak przywykliście do skrajnej inwigilacji i kontroli (jak ta w Amazonie, gdzie pracownik ma w telefonie dziesiątki brutalnie pospieszających SMS-ów)?
Godzicie się na zarządzanie rodem z supermarketu, gdzie prosi się o pozwolenie na toaletę lub załatwia potrzeby do Pampersa?
Przestaliście zwracać uwagę na zawrotne tempo i tak skrajny stres w pracy, że pierwsze kryzysy zdrowotne spotkają Was tuż po trzydziestych urodzinach?
Dlaczego nie łączycie patologicznego, polskiego rynku pracy z rosnącym poziomem samobójstw, alarmującym wzrostem depresji i załamań nerwowych?
Czy żaden skandal w podejściu do pracownika już na Was nie działa? Patologia stała się normą?