
Reklama.
Z opóźnieniem (tłumaczy mnie tylko brak regularnego dostępu do polskiej prasy) wpadł mi w ręce listopadowy felieton Profesora Zbigniewa Mikołejko – „Jak nie wychować hydraulika?” (Wysokie Obcasy Extra, listopad 2012). Przeczytałam z przyjemnością (lubię sarkastyczne i błyskotliwe teksty Profesora), rosnącą irytacją i jeszcze większym zdumieniem.
O czym mówi felieton?
Profesora, zmęczonego całonocną pracą twórczą, wyrywa ze snu ryk wiertarki. Jest niedziela. Wczesny ranek. Intelektualista chciałby pospać – a tu sąsiad majsterklepka upiększa swoje mieszkanko. Ten z pozoru zwyczajny poranek to przyczyna tekstu: „… o ekstatycznym kulcie złotych rączek i apologii praktycznej wiedzy.”
Profesor Mikołejko:
„Mieszkając tu i ówdzie na tzw. Zachodzie jakoś nie zetknąłem się z tym wszystkim. Z powszechną apologią skrzętnego, malutkiego praktycyzmu i domniemanej wszechstronności.”
Szanowny Panie Profesorze, od ponad sześciu lat zewsząd otacza mnie stary, dobry, protestancki praktycyzm. Może to dzięki niemu autostrady Francji i Niemiec są idealnie utrzymane i bezpieczne? Może to stary, dobry praktycyzm powoduje, że po torach starej Europy jeżdżą superszybkie, nowoczesne pociągi, a domy i mieszkania mają dźwiękoszczelne, starannie wykończone ściany?
Być może właśnie ten europejski, tradycyjny praktycyzm powoduje, że wykształceni mieszkańcy starego kontynentu patrzą na nas ze zdumieniem i lekką pogardą? Nie dlatego, że jesteśmy niewykształceni. Dlatego, że jesteśmy za bardzo wykształceni humanistycznie. Również dlatego, że nasz system edukacyjny wyposaża nas w ogromne zasoby teoretycznej i skrajnie niepraktycznej wiedzy.
Oto Przykład:
Pamiętam pewną wycieczkę „w ciemno” – poznać okolice Brukseli. W towarzystwie Flamanda i Włoszki. Trafiliśmy do małej, urokliwej miejscowości ze starym zamkiem i zadbanym parkiem. Byliśmy nieprzygotowani. Bez przewodników.
- Ile lat ma ten zamek? Z jakiej jest epoki? – zapytałam. Wygląda jak budowla obronna z późnego baroku – dodałam.
Znajomy spojrzał na mnie ze zdumieniem:
- Jak to? Ty umiesz rozpoznać styl i epokę?
- Umiem.
- Ale po co?! – padła odpowiedź.
Znajomy spojrzał na mnie ze zdumieniem:
- Jak to? Ty umiesz rozpoznać styl i epokę?
- Umiem.
- Ale po co?! – padła odpowiedź.
Dodam jeszcze, że pan X jest świetnym programistą. Wziętym specem w swoim zawodzie. Mówi czterema językami. I co najważniejsze – ma świetną pracę – pomimo skończonych 64 lat …
Profesor Mikołejko:
„Z tej praktyczności większość polskich karier za granicą zaczyna się i kończy w pakistańskich sklepach Londynu, na niemieckich budowach i przy wynoszeniu nocników w holenderskich domach starców.”
Drogi panie Profesorze – przydałyby się przeprosiny – dla polskich naukowców w CERN. Dla astronoma profesora Aleksandra Wolszczana, o którym mówi się, że jest kolejnym polskim kandydatem do nagrody Nobla. Przydałby się ukłon dla polskich architektów w Stanach Zjednoczonych. Wreszcie dla uzdolnionych, wyjątkowych Polaków zatrudnionych w instytucjach UE.
Pańskie słowa są nie fair. Wszyscy oni przekroczyli granice niemożliwości. Przebyli długą drogę od źle dofinansowanych, przestarzałych, często zaściankowych, polskich sal wykładowych do karier w Genewie, Brukseli, Paryżu i Nowym Jorku. Proszę mi wierzyć – nie wszyscy Polacy pracują przy zmywakach.
Profesor Mikołejko:
„Towarzyszy temu apologia wiedzy radykalnie praktycznej i buńczuczna niechęć do każdej innej. A po co mi ten cały Kochanowski czy Kościuszko? – słyszą jakże często nauczycielki polskiego i historii. – Co mi to da? Bo wiedza ma natychmiast dawać. I zapewnić zaraz kasę. Wszelkie nauki humanistyczne czy społeczne, ba wszelka teoria, uchodzą za ornament, jakieś dziwactwo i zbędny luksus, za kwiatek do kożucha.”
Jestem z grona humanistów. Uczono mnie łaciny i historii - literatury, muzyki, sztuki i architektury. Znam filozofów. Byłam pilna – całą tę wiedzę mam i jestem za nią wdzięczna. Rzecz w tym, że podobnej drogi nie polecę moim dzieciom. Powiem im raczej, żeby zdobyli zawód – konkretny i mierzalny. Nauczę kilku języków obcych. Powiem, jeśli zechcą słuchać, że wolno im nie znać Kochanowskiego i nie wiedzieć kto to Kościuszko, ale muszą umieć porozumiewać się i współpracować z ludźmi o różnych kolorach skóry, poglądach religijnych i politycznych.
Dodam, że świat stał się mały. Wyjaśnię, że wystarczy Internet i klawiatura, żeby nie ruszając się z domu pracować dla firm z Bangkoku, Pekinu i Brasilii. Jedyne co musimy zrozumieć to fakt, że nie jesteśmy już „Chrystusem narodów”, nauczyć się współpracy, przyjmowania i wykorzystywania zmian, które i tak nadejdą. Często niezależnie od naszej woli.
Profesor Mikołejko:
„… w moim dawnym liceum powieszono na ścianach portrety jej absolwentów, którzy porobili największe kariery gdzieś w świecie (pochwalę się, że także i mój). No i, o zgrozo, żadnych tam inżynierów i dentystów! Sami humaniści, artyści, ludzie pióra.”
Szanowny Panie Profesorze – gratuluję sukcesu zawodowego. Nikt nie poddaje go w wątpliwość. Chodzi raczej o czasy, w których ten sukces się budował. Dzisiaj nic już nie jest ani tak linearne, ani tak jednoznaczne, jakby sobie tego życzyli wykładowcy polskich wyższych uczelni. Zostaliście zahibernowani w świecie dożywotniej pracy, stałych pensji i bezpiecznej emerytury. Tymczasem świat wokół zmienił się nieodwracalnie - mamy „nową ekonomię” i ponad 27% bezrobotnych absolwentów. Stałej pracy ubywa, rośnie rynek pracy czasowej i ofert dla freelancerów.
Polskie uczelnie też będą musiały się zmienić - otworzyć na świat. Nauczyć współpracy. Zrozumieć wreszcie, że miarą profesorskich sukcesów zawodowych jest łatwość, z jaką studenci znajdują pracę. Niech szkoły i uczelnie zapewnią młodym dobre zawody i konkretne umiejętności. O humanistycznie otwarte głowy i rozwój osobisty zatroszczą się sami, kiedy tylko będzie ich stać na zakładanie rodzin i własne mieszkania.
Dodajmy jeszcze, że świat stoi otworem dla tych wszystkich, którzy zdobędą niszowe i praktyczne specjalizacje. Nadchodzą czasy dla superspecjalistów, dla idealistów będzie coraz mniej miejsca.