Zawód rekrutera kojarzy się z wojną, przymusem i cierpieniem. Ktoś z poczuciem humoru nazwał nas – headhunters – łowcy głów. Trudno chyba o bardziej pejoratywne określenie. Dlaczego nie lubimy rekruterów? Dlaczego kojarzą się z bezdusznością, arogancją i brakiem profesjonalizmu? Czy zastanawialiście się kiedyś skąd wzięła się ta, bodaj najbardziej znienawidzona (obok komorników), profesja?
W dziale zbiorów antycznych British Museum znajduje się niezwykły dokument. Dekret, podpisany przez Juliusza Cezara, w roku 55 p.n.e. Imperator składa w nim obietnicę wypłacenia 300 sestercji każdemu, kto nakłoni ryzykanta do dobrowolnego wstąpienia do armii. Propozycja Cezara mogła przyprawić o zawrót głowy – była to jedna trzecia rocznego żołdu żołnierskiego. Za jedną zaciągniętą głowę!
Ten niewielki papier uchodzi za pierwszy w historii, zapisany program powiązany z systemowym naborem pracowników. Dodajmy jeszcze, że dostanie się do armii Cezara nie było łatwe. Wymagania wobec kandydatów były tak wysokie, że dla chętnych urządzano prawdziwe konkursy kompetencyjne. Kandydat musiał, między innymi, przebiec 27 kilometrów, w pełnym umundurowaniu, obciążony trzydziestokilogramowym wyposażeniem. W pełnym słońcu.
Zachowany dokument dowodzi jak bardzo Cezarowi zależało na kompetentnym, zmotywowanym zespole.
Od starożytności zawód rekrutera kojarzy się z wojną, przymusem i cierpieniem. Ktoś z poczuciem humoru nazwał nas - headhunters – „łowcy głów”. Trudno chyba o bardziej pejoratywne określenie. Celtowie, najstraszniejsi europejscy łowcy głów, obcinali głowy swoim osobistym wrogom. Suszyli je i nadziewali na sznury. Takimi “koralami” oplatali szyje ukochanych rumaków.
Czasy Napoleońskie...
… nadały terminowi „Łowcy głów” nowego znaczenia. Francuzi i Brytyjczycy zakładali specjalne “agencje”, by regularnie dostarczały pracowników do pracy na podległych terytoriach. Za każdą zrekrutowaną głowę „Agencje” otrzymywały zapłatę (headcount). Rzecz jasna pracownicy świadczyli swoją pracę nieodpłatnie i pod przymusem. Kwitł handel ludźmi.
Tytułem uzupełnienia – od 1664 roku, przez cały XVIII i XIX wiek w Wielkiej Brytanii (i nie tylko) szalał proceder nazywany „press-ganging” (pobór przymusowy). Zatrudniani przez brytyjską marynarkę wojenną, wewnętrzni rekruterzy, upijali lub narkotyzowali swoje ofiary. Wszystko po to, by siłą, wbrew woli zaciągnąć do armii. Okrucieństwo było tym większe, że tak „przekonani” rekruci trafiali z reguły na okręty wojenne, gdzie często bezimiennie – ginęli bez śladu. Ofiarami Press Gangs padali mężczyźni pomiędzy 18 a 55 rokiem życia. Proceder ustał dopiero w 1814 roku dzięki specjalnemu dekretowi Napoleona.
Nowocześnie …
W 1848 roku w Bostonie powstała pierwsza agencja zatrudnienia (“Employment Exchange”) w nowoczesnym rozumieniu. Niestety nowoczesność nie zatarła skojarzeń pomiędzy rekrutacją a wojną i przymusem.
W Europie zachodniej, około roku 1914 rozpoczęto, tzw. proces rekrutacji – uporządkowane sprawdzanie danych i kompetencji pracowników - na potrzeby wojenne.
W latach trzydziestych XX wieku w głębokim kryzysie ekonomicznym, wobec tysięcy bezrobotnych, firmy w USA po raz pierwszy proszą o opisanie zawodu i umiejętności na osobnych kartkach papieru. Chcą, w miarę sprawiedliwie, porównać zawodową wartość kandydatów. Tak rodzi się CV.
Na początku II Wojny Światowej w Europie i USA pojawiają się pierwsze ogłoszenia w prasie, informujące o dostępnych wakatach. Po raz pierwszy w historii Europa zachodnia i USA ma więcej pracy niż pracowników.
Tuż po zakończeniu wojny gwałtownie rośnie popularność agencji pośrednictwa pracy. W latach pięćdziesiątych XX wieku firmy wymagają kompletu dokumentów aplikacyjnych (CV i listu motywacyjnego) jako warunku rozpatrzenia prośby o pracę. W tym samym czasie do standardowego formularza CV dodano rubrykę – zainteresowania i hobby.
W latach siedemdziesiątych XX wieku, w czasach kolejnego kryzysu, Agencje zatrudnieniowe pośredniczą pomiędzy bezrobotnymi a pracodawcami. Agencje biorą na siebie obowiązek sprawdzania przydatności kandydata na stanowisko pracy. Po raz pierwszy duże firmy zlecają nabory zewnętrznym firmom rekrutacyjnym. Pojawia się outsourcing usług rekrutacyjnych.
Prawdziwy przełom …
… nadchodzi w latach osiemdziesiątych, razem z pojawieniem się Microsoftu. Program Word pozwala na opracowanie standaryzowanych CV, które kandydat może przygotować i wydrukować przed rozmową rekrutacyjną. Wcześniej druki zatrudnieniowe pobierało się w kadrach pracodawcy.
Lata osiemdziesiąte przyniosły jeszcze jedną zmianę, która z czasem stała się prawdziwą zmorą kandydatów. Na szeroką skalę powstały pierwsze Centra Oceny i Rozwoju (Assessment - Development Centres). Proces rekrutacji zaczyna się wydłużać i komplikować.
Najgorsze ma dopiero nadejść …
Lata dziewięćdziesiąte to globalizacja i rozwój Internetu. Rynek pracy gwałtownie się kurczy. Rośnie konkurencja i bezrobocie. Pierwsze CV trafiają do Internetu. W branżach związanych ze szkoleniami i profesjonalnym doradztwem pojawia się e-portfolio.
Na początku XXI wieku rekrutacja na dobre przenosi się do sieci. W maju 2003 roku pojawia się Linked-in, pierwszy zawodowy portal społecznościowy o międzynarodowym zasięgu. Z oficjalnych danych serwisu wynika, że w styczniu 2013 roku miał 200 milionów zarejestrowanych użytkowników. Szukający pracy masowo reklamują się w Internecie, pojawia się Personal Branding.
Od tej pory rynek rekrutacyjny nie ma granic. Świat przybliża się i maleje. Rekruterzy łączą firmy i pracowników z całego świata. Tylko jeden element pozostaje bez zmian – nadal mało kto lubi rekruterów …
__________________
Drodzy Czytelnicy, dzisiejszy post jest czysto subiektywnym zestawieniem wydarzeń kluczowych dla procesu rekrutacji. Zaznaczam jednak, że nie jestem historykiem, choć historię lubię i traktuję jak przyjemne hobby. Jeśli ktokolwiek z Was chciałaby dodać lub uzupełnić podane fakty – będę bardzo wdzięczna.
Pozdrawiam Was ciepło i zapraszam do dyskusji – „Czy rekruterzy zasługują na swoją kiepską opinię?”