Czy wyobrażacie sobie dzień bez światła elektrycznego? Prawdopodobnie nie. A jeśli zaproponuję – zrezygnujmy z osiągnięć techniki, pochowajmy telewizory, telefony, pralki i komputery? Elektryczność zamieńmy świecami i lampami karbidowymi. Co zrobicie? Otóż – prawdopodobnie uznacie, że oszalałam.
Pod koniec XVIII wieku w Anglii i Szkocji rozpoczął się wielki proces zmian, z czasem nazwany rewolucją przemysłową (termin pochodzi od Arnolda Toynbee z 1884 roku).
Zaczęło się od przewrotu w przemyśle włókienniczym, potem w hutnictwie i metalurgii. W 1803 roku powstał pierwszy statek parowy. Georg Stephenson stworzył parowóz. Zbudowano kolej żelazną. W latach 50-tych i 60-tych XIX wieku wykopano Kanał Sueski. W roku 1800 Alessandro Volta zbudował ogniwo galwaniczne. Trzydzieści siedem lat później Samuel Morse zbudował telegraf.
Jednak prawdziwe wspaniałości przyniósł przełom XIX i XX wieku. Kuchenka gazowa (1802), silnik elektryczny (1821), zapałki (1826), fotografia (1827), telefon (1876), żarówka (1879), odkurzacz elektryczny (1907) i wreszcie – dynamit i karabin.
Kiedy patrzymy z perspektywy czasu na rewolucję przemysłową jedyne, co przychodzi do głowy to zachwyt nad ludzkim geniuszem i możliwościami Nauk Technicznych przez duże „N” i duże „T”.
A jednak...
Lata 1811/1817 w Anglii przeszły do historii jako jedne z najtrudniejszych w okresie rewolucji przemysłowej. W listopadzie 1811 roku, w Nottingham, po raz pierwszy pojawili się legendarni Luddyści. Ruch Luddystów składał się z wolnych rzemieślników powiązanych z tkactwem. Uważali oni, że wynalezienie maszyn włókienniczych raz na zawsze odbierze im pracę i zmieni styl życia. Luddyści organizowali się w „bandy”, które nocami napadały na tkalnie i niszczyły maszyny. Wystąpienia Luddystów przyniosły rodzącemu się przemysłowi niewyobrażalne straty finansowe sięgające półtora miliona ówczesnych funtów.
Z dzisiejszej perspektywy wystąpienia Luddystów wyglądają jak bunty ciemnych, nieświadomych mas. Współczesny wykształcony użytkownik Internetu z politowaniem pokiwa głową i ucieszy się, że ciemnogród minął.
A tymczasem....
W USA , w kwietniu 1996 roku odbył się drugi Kongres Luddystów. Przedstawiono na nim manifest, który wyjaśnia, co następuje: “[Neo-Luddism is] a leaderless movement of passive resistance to consumerism and the increasingly bizarre and frightening technologies of the Computer Age." (*)
Inaczej mówiąc – Neoluddyści występują przeciwko globalizacji, konsumeryzmowi, informatyzacji i rozwojowi nowych technologii.
Filozoficznie odwołują się do poglądów niemieckiego filozofa Martina Heideggera i jego legendarnej pracy „The Questions Concering Technology” (1953).
Wśród poglądów Neoluddystów znajdziecie następujące tezy:
1. Konieczna jest rezygnacja z nowoczesnych technologii.
2. Konieczna jest rezygnacja z osiągnięć cywilizacji.
3. Konieczne jest surowe karanie odpowiedzialnych za rozwój techniki – naukowców, inżynierów, prezesów korporacji i (uwaga) wszystkich, którzy korzystają ze zdobyczy cywilizacyjnych.
Zastanawiacie się pewnie dokąd zmierzam? Co mają wspólnego Neoluddyści z polskim systemem edukacyjnym? Odpowiedź brzmi:
Kiedy czytam płomienne wypowiedzi polskich obrońców anafor, życiorysów Kochanowskiego i romantycznego pseudo-patriotyzmu mam nieodparte wrażenie, że jesteśmy narodem Neoluddystów. Odporni na „inny punkt widzenia”, do bólu tradycyjni i tacy... bezmyślnie „humanistyczni”.
A przecież można inaczej...
Estonia. Maleńki kraj, skromnie przytulony do wielkiego sąsiada i zarazem najbardziej niesamowite miejsce na ziemi. Kraj najściślej, na świecie, powiązany z Internetem.
Kiedy w 2003 roku estońscy programiści (Ahti Heinla, Pritt Kasesalu, Jaan Tallinn) napisali Skype’a nic nie zapowiadało niewyobrażalnego sukcesu, który odnieśli. Dzisiaj ze Skypa korzysta ponad 600 milionów użytkowników. Jego twórcy zapracowali na sukces. Umowa sprzedaży programu, podpisana z Microsoftem (2011r.) opiewała na ponad osiem miliardów dolarów. Choć sprzedany Amerykanom, Skype nadal ma siedzibę w Tallinie i daje wartościowe miejsca pracy.
Sukces estońskich programistów nie wziął się znikąd. Pod koniec lat 90-tych XX wieku Estonia wprowadziła „rewolucję internetową”. Ten niewielki kraj zaskakuje nowoczesnością i otwartością na nowe technologie. Estonia może pochwalić się systemami typu e-voting; e-health; e-law; e-school.
W sieci są obecne wszystkie agencje rządowe. Od końca lat 90-tych XX wieku wszystkie szkoły w Estonii mają połączone ze sobą systemy zarządzania i nauczania na odległość. Estońskie dziecko, nieobecne w szkole, może nadrobić zaległości, wysłać pracę lub skontaktować się z nauczycielem z domowego komputera. Rodzic może śledzić na ekranie nie tylko postępy dziecka, również sprawdzić ile materiału przerobił nauczyciel oraz jakie są plany nauczania na następne tygodnie.
Estońskie siedmiolatki uczą się programowania komputerowego i równie intensywnie – języków obcych. Dziesięciolatki projektują i programują własne gry komputerowe. Nauczyciele informatyki przechodzą przez specjalny program kursów: „Jak uczyć dzieci programowania komputerowego”.
Dodajmy jeszcze, że 88% trzyletnich Estończyków korzysta z edukacji wczesnoszkolnej, gdzie przygotowuje się dzieci do nauki czytania i pisania. To, co budzi mój absolutny podziw to fakt, że maleńka Estonia zajmuje szczytne piąte miejsce w europejskich rankingach czytelnictwa.
Drodzy Czytelnicy,[
Oczywiście, wolno nam prowadzić erudycyjne dysputy w obronie „humanistycznego” systemu szkolnictwa w Polsce. Wolno grzmieć w obronie naszych praw do pamięciowego zakuwania parabol i życiorysów pisarzy przeciętnych i nieznanych w Europie. Wolno nam. To jednak nie zmieni faktu, że żyjemy w czasach rewolucji porównywalnej z przemysłową. Świat wokół zmienia się nieodwracalnie. Nie zaczeka. Nie obejrzy się na zaściankowy kraj w centrum Europy. Jeszcze mamy wybór. Możemy się przyłączyć. Możemy też – zostać Neoluddolandią.