Kilka dni temu spotkała mnie duża radość: 40 lat mojej pracy jako popularyzatora nauki znalazło swoje zwieńczenie w postaci nagrody, przyznanej mi przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz przez Polską Agencję Prasową. Pisałem już o tym w blogu i oczywiście nie zamierzam do tego wracać. Natomiast na marginesie tej miłej uroczystości zacząłem się zastanawiać nad tym, jak wiele ja sam zawdzięczam tym, którzy popularyzowali wiedzę w czasach mojej młodości? I myśląc o tym odkryłem, że całą moją drogę zawodową i wszystkie ważne wydarzenia mojej kariery (ze stanowiskiem rektora AGH włącznie!) zawdzięczam mądrym popularyzatorom, którzy pod koniec lat 50. ubiegłego wieku wydawali pisemko Horyzonty Techniki dla dzieci (w skrócie HTdd). Pozwólcie Państwo, że dzisiaj kilka słów o tym właśnie napiszę, żeby na konkretnym przykładzie mojego życia rozwiać definitywnie wątpliwości tych, którzy się czasem zastanawiają: Czy warto poświęcać czas na popularyzację nauki? Zapewniam, że warto - i zapraszam do lektury.

REKLAMA
Zamiłowania do nauki i techniki nie wyniosłem z tradycji rodzinnego domu, bo oboje moi rodzice mieli wyraźnie dusze humanistów, a rodzeństwa nie miałem. Ojciec czasami zdobywał się bohatersko na naprawę roweru, ale Mamę przerażała nawet konieczność wymiany żarówki. Natomiast dla mnie wszelkie maszyny miały nieprzeparty urok i oglądałem je oraz próbowałem badać przy każdej okazji. Niestety początki były nie zachęcające: do moich "osiągnięć" należał rozebrany do ostatniej śrubki budzik Mamy (którego oczywiście nie potrafiłem potem złożyć z powrotem) oraz połamany teleskopowy statyw fotograficzny Ojca.
Wszystko to nie zrażało mnie jednak do techniki i stale coś majstrowałem przy użyciu narzędzi, ewidentnie za dużych i za ciężkich dla moich rąk, którymi jednak operowałem dość zręcznie. Brakowało mi jednak jak powietrza technicznej wiedzy, której nie przekazywano nam na szkolnych zajęciach tak zwanych "prac ręcznych". Elementów tej wiedzy na próżno szukałem też w zasobach małomiasteczkowej biblioteki publicznej (czytając przy okazji co mi w ręce wpadło, więc kanon lektur szkolnych miałem przerobiony na parę lat naprzód).
A potem nastąpiło olśnienie. Pamiętam dokładnie chwilę, gdy jako młody entuzjasta techniki na moje 12 urodziny (przypadające na początku maja 1959 roku) - dostałem numer czasopisma "Horyzonty Techniki dla dzieci" (HTdd). Właśnie ten numer, którego okładkę prezentuję powyżej!
Byłem oczarowany! Po raz pierwszy miałem w jednym miejscu wszystko, co kochałem: Świetnie prowadzony poradnik majsterkowicza - jeszcze przez wiele lat potem uwielbiałem budować różne urządzenia, których strukturę i sposób wykonania opisywano (zawsze na przedostatniej stronie!) w kolejnych numerach pisemka. Czytałem po wiele razy ciekawe artykuły na temat różnych urządzeń technicznych. Chłonąłem wiedzę na temat ich budowy, działania, sposobów stosowania, a także znaczenia w gospodarce i w życiu codziennym. Zachwycały mnie kąciki tematyczne, związane głównie z chemią i fizyką. Wszystko to było w HTdd ciekawie przedstawione i ładnie zilustrowane.
Wielka miłość potrafi człowieka zrujnować, o czym przekonałem się, gdy wszystkie moje oszczędności wydałem na sprowadzenie z wydawnictwa Sigma-NOT archiwalnych numerów HTdd. Miesięcznik ten ukazywał się od 1957 roku, więc gdy moje zamówienie zrealizowano, to przyszła na mój adres spora paczka, której zawartość była dla mnie źródłem radości przez wiele następnych miesięcy!
Dowiedziawszy się, jak świetnie się czyta to pisemko, wpadłem w nałóg. Na początku każdego miesiąca wypatrywałem jego kolejnych numerów - i po zakupieniu w kiosku wymarzonego egzemplarza HTdd zaczynałem go czytać jeszcze na ulicy, tak byłem ciekaw tego wszystkiego, co w nim napisano! Zwykle kończyło się na tym, że zanim przyszedłem do domu - cały numer był już przeczytany. Nie szkodziło mi to jednak ani trochę, bo ciekawsze fragmenty czytałem potem po raz drugi i trzeci - z taką samą przyjemnością.
HTdd to była przez kilka lat moja najbardziej ulubiona lektura, aż w wieku 16 lat "wyrosłem" z trochę infantylniej konwencji tego pisma i odkryłem "Młodego Technika" - pisemko, które okazjonalnie czytam do dzisiaj, a które dla licealisty było kolejnymi "drzwiami do rajskiej krainy". Jednak psychologia zna tak zwane "prawo pierwszych połączeń" - i chociaż prawo to zwykle odnosi się do miłości innego rodzaju, niż moja miłość do techniki - dla mnie jest rzeczą bezsporną, że to, co robiłem przez całe życie, a także to, kim dziś jestem, ma swój prapoczątek w tym pisemku, które państwu wyżej prezentuję :-) .
Wiem z całą pewnością, że mój wybór studiów technicznych i potem pracy naukowej związanej z techniką - był przesądzony w chwili, gdy po raz pierwszy wziąłem do ręku HTdd. Ale dopiero gdy zacząłem pisać ten felieton, zdałem sobie sprawę z jeszcze jednej okoliczności. Popatrzcie Państwo na zaprezentowaną okładkę tego "historycznego" numeru HTdd. Co na niej widać?
W prawym górnym rogu górnik wydobywa cenny kruszec. W środku dwóch hutników wytapia metal. A na dole dwóch mechaników wytwarza z tego metalu wyroby. Czyż nie jest to schemat Akademii Górniczo-Hutniczej, uczelni której rektorem byłem przez trzy kolejne kadencje? Nawet statutowa kolejność, w jakiej wymienia się Wydziały tej uczelni jest prawie dokładnie taka: Najpierw Górniczy, potem Hutniczy, a nieco dalej - Mechaniczny.
logo
Używam tu skrótowych tradycyjnych nazw wydziałów, chociaż postęp nauki i techniki spowodował, że pełne nazwy tych Wydziałów są obecnie bogatsze w treści: Górniczy się nazywa obecnie Górnictwa i Geoinżynierii, Hutniczy - Inżynierii Metali i Informatyki Przemysłowej a Mechaniczny - Inżynierii Mechanicznej i Robotyki. Ponadto w aktualnym schemacie organizacyjnym AGH pomiędzy wydziałem Hutniczym i Mechanicznym są dwa wydziały: Elektrotechniki, Automatyki, Informatyki i Inżynierii Biomedycznej oraz Informatyki, Elektroniki i Telekomunikacji. I z tych właśnie dwóch wydziałów (które gdy byłem rektorem były jeszcze powiązane i stanowiły jeden mocny wydział) - ja się wywodzę. Tu kończyłem studia i tu pracowałem całe życie.
logo
Czy patrząc na te rysunki i porównując je z okładką HTdd z maja 1959 roku nie można odnieść wrażenia, że całe moje życie i kariera były z góry zaprogramowane w tym popularnonaukowym pisemku, które dostałem jako dwunastolatek?