Dzieła techników rzadko budzą emocje. Zwłaszcza dzieła polskich inżynierów. Czasem jednak tak. I o jednym takim emocjonującym dziele polskiej techniki chcę Państwu dzisiaj opowiedzieć. Dziełem tym był minikomputer K-202 zbudowany przez inżyniera Jacka Karpińskiego. Z całą pewnością był konstrukcją wyprzedzającą swoją epokę. I całą pewnością nie został właściwie wykorzystany. Ale czy wszystko w tej historii było takie czarno-białe, jak chcą niektórzy hagiografowie Karpińskiego? Chyba nie - i dlatego ta historia jest jeszcze ciekawsza.
Ryszard Tadeusiewicz. Biocybernetyk z AGH. Zajmuje się naukowym badaniem pogranicza biologii i techniki z pożytkiem dla obydwu.
Na początku lat 70. ubiegłego wieku ja sam poznawałem informatykę poprzez komputery Odra produkowane w zakładach elektronicznych Elwro we Wrocławiu. Praktykę dyplomową odbywałem właśnie w tych zakładach, testując produkowane wtedy bardzo udane komputery Odra 1204. Na zdjęciu poniżej uwieczniono moment, w którym wkraczaliśmy dumnie do pawilonu montażowego tych komputerów. Przede mną idzie kolega z grupy Tadek Syryjczyk (późniejszy działacz opozycji i minister w rządach Tadeusza Mazowieckiego i Hanny Suchockiej). Za mną jest Staszek Kluz, z którym na spółkę objechaliśmy na moim starym motocyklu pół Europy, mając na początku tylko 5 dolarów, bo tyle wolno było wywieźć z PRL-u.
Po ukończeniu studiów nadal zajmowałem się komputerami Odra, chociaż o wytwornym modelu 1204 poznanym w Elwro mogłem tylko pomarzyć, natomiast na co dzień pracowałem na maszynie Odra 1013, odznaczającej się tym, że dane i programy wprowadzało się do niej na perforowanych taśmach papierowych. Po pewnym czasie doszedłem do takiej wprawy, że byłem w stanie odczytać z dziurek na taśmie co tam jest napisane. Bardzo to pomagało w wyszukiwaniu błędów w programach.
Po pewnym czasie Odrę 1013 zastąpiła Odra 1304, która tym się charakteryzowała, że zajmowała całą wielką salę w Uczelnianym Centrum Informatyki AGH, wymagała klimatyzacji, podwójnej podłogi (pomiędzy pierwszą i drugą podłogą biegły setki kabli łączących poszczególne szafy składające się na całą strukturę komputera) oraz ... stale się psuła.
Przyzwyczajony do takich komputerów w pewnym niedowierzaniem oglądałem na Targach Poznańskich arcydzieło Karpińskiego.
Minikomputer K-202 odznaczał się tym, że miał małe rozmiary, nie wymagał specjalnej sali ani klimatyzacji i współpracował z monitorem wyposażonym w ekran i klawiaturę, co w tamtych czasach było sensacją.
W czasach kiedy powstał i mógł być z powodzeniem produkowany i sprzedawany K-202, był on naprawdę rewelacją. Nigdy nie było mi dane pracować na oryginalnym K-202, chociaż miałem potem w moim instytucie komputer Mera-400, który był poprawiona i uzupełnioną wersją K-202. Mam więc pogląd "z pierwszej ręki" na temat tego, jaka to była maszyna, i gdybym miał do niej dostęp wtedy, gdy powstała, to znaczy zaraz po moich studiach - to zapewne mój doktorat mógłby powstać co najmniej o rok wcześniej, a habilitacja dwa lata wcześniej.
Ale do Mery 400 miałem dostęp potem, a to "potem" oznaczało blisko 20 lat. Postęp w informatyce jest niesłychanie szybki - i sensacyjny w latach 70. K-202 w latach 90. jako Mera-400 był już tylko jednym z wielu dostępnych wtedy minikomputerów - dobrych, użytecznych, ale już nowatorstwem technicznym nie epatujących. Natomiast komputerów K-202 wyprodukowano tylko 30, po czym z powodu braku poparcia czynników politycznych i ze względu na fobię, jaka wiązała się w PRL z wydatkowaniem "cennych dewiz" (a K-202 był budowany praktycznie wyłącznie z części brytyjskich) - dalsze prace wstrzymano. Karpiński porzucił pracę konstruktora komputerów, przeniósł się na Mazury i zajął się hodowlą trzody chlewnej. W środowisku informatyków z ust do ust podawano sobie jego powiedzenie, że jak już musi mieć do czynienia ze świniami, to woli te prawdziwe. Sam zacierałem ręce, gdy to słyszałem :-)
Osoby piszące o K-202 i o Karpińskim przedstawiając powyższe fakty używają wyłącznie czarno-białej palety barw: Mieliśmy oto genialnego konstruktora, patriotę (Karpiński miał piękną kartę działalność w AK) - i przez głupotę partyjnych politruków tudzież ze względu na zawiść i intrygi środowisk związanych z budową innych (gorszych!) polskich komputerów (zwłaszcza narzuconych przez ZSRR komputerów RIAD) - szanse sukcesu gospodarczego i promocji polskiej myśli technicznej zostały zmarnowane.
Prawda jest bardziej skomplikowana.
Karpiński rzeczywiście miał znakomite pomysły i doskonałe rozwiązania techniczne, ale sam miał zwyczaj je dość mocno przeceniać, co ludzi drażniło. Nie powinno tak być, ale tak już jest: Jeśli ktoś w Polsce osiągnie sukces i się nim nadmiernie chwali, to życzliwości rodaków nie zyskuje. Karpiński osiągał wiele, ale chwalił się wyraźnie nadmiernie. Na przykład przypisywał komputerowi K-202 pamięć sięgającą nawet 8 MB. Teraz to niewiele, ale w latach 70. były to Himalaje techniki komputerowej. Jednak żaden ze zbudowanych komputerów K-202 wielomegabajtowej pamięci nie miał (typowo było to 150 kB). Architektura logiczna systemu była taka, że dzięki stronicowaniu pamięci możliwa była jej rozbudowa aż do tych 8 MB. Ale pomiędzy tym, że coś jest możliwe, a tym, że to coś jest realne - jest pewna różnica. Każdy z Państwa może być prezydentem Polski - ale chyba nikt na co dzień tak się nie przedstawia? Ta różnica między "może mieć" a "ma" nie przeszkadzała jednak Karpińskiemu i w wywiadzie udzielanym w 2007 roku (kiedy była kolejna "moda na Karpińskiego", bo to okresowo powraca) powiedział on:
"W Londynie, na wystawie w Olimpii, stały obok siebie: brytyjski Modular One, amerykańskie maszyny i K-202 - wszystkie 16-bitowe. I wszystkie miały 64 kilo pamięci, a K-202 - 8 mega! Wszyscy pytali, jak to zrobiłem. Odpowiadałem, że zrobiłem i, jak widać, działa."
Karpiński miał też ten niemiły zwyczaj, że wyniki pracy zespołowej, w której sukces jest zawsze wynikiem współpracy wielu osób, przypisywał zawsze wyłącznie sobie. Miałem okazję dowiedzieć się o tym z pierwszej ręki.
W każdej biografii Karpińskiego można przeczytać, że przed zbudowaniem K-202 skonstruował on Perceptron, czyli swoistą sieć neuronową. Znam tę konstrukcję i czytałem wywiady, jakich udzielał Karpiński na jej temat. Jedno ma się nijak do drugiego. Karpiński opowiadał o swojej maszynie jako o sensacji na skalę światową:
"Jak zrobiłem Perceptron, też zrobiło się głośno. Zaraz zaczęły do mnie przyjeżdżać delegacje z zagranicy. To była druga taka konstrukcja na świecie (coś podobnego zbudowali w Stanford, ale na innych zasadach)."
Prawda jest inna:
W 1964 roku, gdy powstała konstrukcja Karpińskiego, perceptronów było już wiele na świecie, a badania tych konstrukcji trwały nieprzerwanie od czasu, gdy pierwszą maszynę tego typu zbudował Frank Rosenblatt (w roku 1957 - i nie w Stanford, ale w Cornell - co jest oczywiście mało istotne). Co ważniejsze, ten pierwszy polski perceptron był dziełem dwóch ludzi: Jacka Karpińskiego i Ryszarda Michalskiego. Wszystkie doniesienia na ten temat sygnowane były tymi dwoma nazwiskami, a Michalski stał się potem autorytetem na światową skalę w zakresie uczenia maszyn (perceptron głównie dlatego był ciekawy, że był maszyną uczącą się), więc Jego udział w budowie perceptronu z pewnością nie był wyłącznie symboliczny. Gdy spotkałem się z profesorem Michalskim w Waszyngtonie - dowiedziałem się sporo "z pierwszej ręki", jak wyglądała współpraca z Karpińskim.
Poza tym, że Karpiński lubił się chwalić i przypisywał wyłącznie sobie osiągnięcia, w których partycypowali także inni ludzie - dodatkowo miał zwyczaj wypowiadać opinie, które nie zjednywały mu sympatii.
We wspomnianym wyżej wywiadzie udzielanym w 2007 roku, opisując sukcesy jakie odniósł w Instytucie Automatyki PAN, Karpiński powiedział: "(...) w dyrekcji instytutu był profesor Węgrzyn, nieuk, kawał durnia, ale ubowiec. I profesor Węgrzyn nie mógł tego wszystkiego znieść. Zaczął mi robić różne świństwa, nie przyznawał środków na badania." (...)". Łatwo się domyślić, jaki był skutek tego, gdy Karpiński podobne sądy wypowiadał będąc pracownikiem Instytutu którego dyrekcję tak malowniczo charakteryzował.
Pozwolę tu sobie na refleksję osobistej natury.
Z profesorem Węgrzynem ja sam miałem liczne spory, bo był to człowiek obdarzony dość wybuchowym temperamentem, który odgrywał przez wiele lat bardzo znaczącą rolę w polskiej informatyce. Mam powody sądzić, że mój wybór do Polskiej Akademii Nauk opóźnił się o kilka lat właśnie z tego powodu, że ośmielałem się nie zawsze zgadzać z profesorem Węgrzynem. Jednak powiedzieć o Nim, że był to nieuk i kawał durnia mógł tylko ktoś bardzo nieuczciwy. Węgrzyn był bowiem niesłychanie zdolny i pracowity. Jeszcze będąc na studiach (w latach 40.) napisał pionierski podręcznik dotyczący rachunku operatorowego w technice. Z podręcznika tego ja sam się uczyłem na moich studiach na przełomie lat 60. i 70, bo przez okres 20 lat nikt niczego lepszego nie napisał. Prof. Węgrzyn miał liczne osiągnięcia naukowe - swój pierwszy doktorat zdobył w dwa lata po studiach, a gdy wyjechał na staż do Francji i tam nie chciano mu uznać polskiego dyplomu - w błyskawicznym tempie zrobił drugi doktorat (z fizyki) w Tuluzie. Nie chcę rozwijać tego tematu, ale z opinią Pana Karpińskiego na temat profesora Węgrzyna się nie zgadzam. Mam odmienne zdanie również w związku z bezpodstawnym oskarżeniem prof. Węgrzyna o kontakty z UB. Wiem coś na ten temat, bo ostatnie lata życia prof. Węgrzyn spędził w Instytucie Informatyki Teoretycznej i Stosowanej PAN, w którym ja byłem i jestem przewodniczącym Rady Naukowej - więc analizowałem tę sprawę na podstawie materiałów źródłowych.
Wracając do głównego wątku tego wpisu trzeba powiedzieć, że rzeczywiście w PRL decydenci różnych szczebli utrudniali życie Karpińskiemu, ale trzeba też powiedzieć, że Karpiński bardzo intensywnie pracował na to, żeby go wszyscy znielubili.
Konstruktora można lubić lub nie, ale dzieło techniczne powinno się wspierać.
Co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
Jednak niestety w całej tej sprawie był jeszcze jeden czynnik: pieniądze. Konstrukcja K-202 zastosowana przez Karpińskiego była genialna. Ale Jego pomysły na temat tego, jak tę pionierską maszynę produkować i sprzedawać - były dyletanckie. W bardzo dobrym opracowaniu Łukasza Michalika "Wielcy przegrani [cz. 4]. Jacek Karpiński –informatyczny geniusz, który hodował świnie" jest znamienny tytuł jednego z rozdziałów: "Genialny konstruktor i nieskuteczny biznesmen". Nic dodać, nic ująć. Niepowodzenia Karpińskiego w PRL można przypisywać głupocie partyjnej nomenklatury, ale niepowodzeniem skończyły się też Jego próby uruchomienia produkcji Jego wynalazków w Szwajcarii, gdzie wyjechał z PRL jak Mu z tymi świniami nie wyszło, zaś po upadku komunizmu, gdy Karpiński wrócił do wolnorynkowej Polski i próbował rozpocząć produkcję Pen Readerów (to Jego kolejny wynalazek) - to skończyło się też totalną klęską. Nie tylko nie odniósł sukcesu, ale tak się zadłużył, że bank zlicytował Mu Jego dom i niewątpliwy geniusz i PRL-owski męczennik - w wolnej Polsce znalazł się bez dachu nad głową.
Ale legenda K-202 została - i mam nadzieję, że udało mi się Państwa nią nieco zainteresować. Bo legendy żyją dłużej od ludzi i są bardziej jednoznaczne!