10 kwietnia 1912 roku z portu z Southampton wypływa w swój jedyny rejs Titanic. 10 kwietnia 1925 roku pojawiła się w księgarniach powieść „Wielki Gatsby”. Zapewne na statku wieczorem odbędzie się bal, pasażerowie będą bawili się w przekonaniu, że płyną na najbezpieczniejszej jednostce świata. Akcja „Wielkiego Gatsby’ego” to w dużej części również przyjęcia, będące niezwykłym preludium do Wielkiego Kryzysu, który do drzwi amerykańskich domów zapuka już pod koniec lat dwudziestych.

REKLAMA
I znów, dla tych którzy nie boją się dłuższych recenzji, wrzucam recenzję Tomka Rabsztyna.
logo
„Wielki Gatsby” bez wątpienia pozostaje najlepszą powieścią Francisa Scotta Fitzgeralda i równocześnie jedną z najsłynniejszych książek opisujących Amerykę lat 20. XX wieku. Wspomniane lata to czas powojennych rozczarowań i prohibicji — a co za tym idzie: rodzącej się przestępczości zorganizowanej. Zarazem jednak jest to okres dobrobytu, totalnego zblazowania, ciągłych przyjęć i romansów. Jest to wreszcie czas wszechobecnego jazzu. Ten ostatni fakt nie pozostaje tu bez znaczenia.
Fabuła w „Wielkim Gatsby’m” jest stosunkowo prosta i oscyluje między melodramatem a kryminałem, w rzeczywistości nie będąc zresztą do końca żadnym z nich. Historię tytułowego, niezwykle tajemniczego Gatsby’ego, młodego milionera i odznaczonego bohatera wojennego, człowieka prawdopodobnie powiązanego ze światkiem przestępczym, poznajemy dzięki relacji jego sąsiada i równocześnie pierwszoosobowego narratora, Nicka Carraway’a. Za sprawą tego ostatniego właśnie poznajemy też wszystkie inne główne postacie książki: piękną Daisy Buchanan, jej niezbyt inteligentnego męża Toma, typowego osiłka, sportsmenkę Jordan Baker, niejaką Myrtle Wilson, kochankę Toma, czy wreszcie męża Myrtle, George’a Wilsona.
Wszystkie te osoby okażą się ze sobą mniej lub bardziej powiązane, a utajone romanse między nimi doprowadzą w finale do tragedii. Siłą dzieła Fitzgeralda tak naprawdę nie są jednak ani wątki miłosne, ani sensacyjne, a raczej sposób, w jaki zostają one przedstawione. Choć historia z powieści spokojnie pasowałaby zarówno na tanią sensację, jak i tanie romansidło, pisarz zgrabnie unika jakichkolwiek tandetnych efektów, snując swoją opowieść z niezwykłym wyczuciem smaku i znajomością psychologiczną bohaterów, które to zresztą atuty występują tutaj w tle, pojawiają się niejako mimochodem.
Pozornie przypadkowy jest narrator, przypadkowe są zdarzenia, przypadkowe są czyny bohaterów, zaś sama fabuła wydaje się nieustannie „improwizowana”. Z drugiej strony — konstrukcja całości od samego początku aż do niezwykle przejmującego finału nieustannie trzymana jest w ryzach. Jeśliby się pokusić o jakieś porównanie stylu narracji ze stylem muzycznym, odpowiedzią okazałby się właśnie jazz — dlatego bardzo dobrze, że „Wielki Gatsby” w postaci audiobooka opatrzony jest dużą dawką klimatycznej muzyki, niezwykle naturalnie pojawiającej się w różnych momentach i nie tyle budującej napięcie, ile właśnie podtrzymującej specyficzne tempo, czy też raczej rytm powieści.
Świetnie sprawdza się też spokojny, będący ciągle na luzie głos lektora, Antoniego Rota. Taki głos powinien mieć właśnie narrator, który niczym specjalnym się może nie wyróżnia, ale który przez swoją zwyczajność wydaje się jedynym rozsądnym bohaterem książki. Jak sam zresztą w którymś momencie zauważa, należy on do kilku „uczciwych ludzi, jakich zna”. Tę narratorską uczciwość doskonale potrafi właśnie oddać Antoni Rot, dzięki czemu wierzymy w opisywane przez niego zdarzenia, a co jeszcze ważniejsze — nie mamy przy tym wrażenia obcowania z historyjką rodem z brukowców, tylko z prawdziwą klasyką światowej literatury.