Sprawa obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej „Świecka szkoła” pokazuje, że aktualna władza udaje. Udaje, że dba o interesy innych kościołów chrześcijańskich, religii niechrześcijańskich, nauczycieli, rodziców i wreszcie dzieci. Udaje również, że troszczy się o prawa konstytucyjne i obywatelskie, którymi pokazała już niejednokrotnie, że wyciera sobie gębę.
Beata Szydło w stanowisku rządu, w sprawie projektu o zaprzestaniu sponsorowania nauczania religii przez państwo tłumaczy, że narusza on zasady konstytucyjne: zasady wolności religii i bezpłatności nauki. Tłumaczy również, że w większości krajów Unii Europejskiej nauczanie religii finansowane jest z środków publicznych.
O tyle o ile to ostatnie twierdzenie jest prawdziwe, o tyle odnoszę wrażenie, że rząd bawi się z obywatelami i obywatelkami w grę półsłówek. Czy mamy bowiem w Polsce do czynienia z nauczaniem w szkole religii? Nie! Pod płaszczykiem edukacji religijnej w publicznych szkołach prowadzona jest katecheza, i to w znacznej mierze katecheza Kościoła rzymskokatolickiego.
Co się mnie tyczy, popieram nauczanie religii w szkole publicznej, czemu niejednokrotnie dawałem wyraz i na tym blogu. Uważam bowiem, że w Polsce cierpimy na znaczną religijną ignorancję. Większość absolwentów polskich szkół, pomimo rzekomego nauczania religii w szkole, nie jest w stanie wymienić ani pięciu filarów islamu, ani – aby nie szukać zbyt głęboko – podstawowych różnic między chrześcijanami różnych wyznań. Wątpię także, aby którykolwiek z uczniów lub którakolwiek z uczennic była w stanie podać pięć dowodów na istnienia Boga – znaczącej dla Kościoła Rzymu postaci – Tomasza z Akwinu…
Projekt "Świeckiej szkoły" miał znieść tę właśnie hipokryzję. Skoro Kościoły pobierają niemałe pieniądze za nauczenia religii, a uczą tak naprawdę katechezy, inicjatorzy projektu chcieli, aby Kościoły poniosły tego koszty. Chodziło o zwalczenie hipokryzji, którą nam się od wielu lat serwuje. Jak jednak widzimy, PiS hipokryzją się karmi.
Widać ją również w przytoczonym przez rząd argumencie, że przeniesienie ciężaru nauczania katechezy z państwa na kościoły jest faktycznie przeniesieniem ciężaru ze związków wyznaniowych na rodziców, którzy są ich członkami.
Wbrew temu co chciałby rząd, Kościoły nie żyją wyłącznie ze składek swoich wiernych. Swoje dochody uzyskują z różnego typu działalności, od sprzedaży książek lub samochodów, po wynajem sporych budynków lub terenów. Co więcej, od uzyskiwanego dochodu nie płacą podatku, choć prowadzona działalność gospodarcza niejednokrotnie ekonomicznie nie różni się niczym od działalności małych firm (Kościoły protestanckie) lub wielkich korporacji (Kościół rzymskokatolicki).
Wie o tym bardzo dobrze rzymskokatolicki Rockefeller Tadeusz Rydzyk, któremu to chwilę przed dyskusją nad obywatelskim projektem ustawy oświatowej rząd chciał lekką ręką oddać dwadzieścia milionów złotych.
Dziwi mnie ponadto, że rząd nie dostrzega dość widocznego faktu, że jak jakaś publiczna usługa finansowana jest z środków publicznych, to praktycznie oznacza, że finansowana jest przez podatników i podatniczki RP, w tym przez rodziców dzieci uczęszczających i nieuczęszczających na religię, jak i Polek i Polaków, którzy dzieci nie posiadają.
O to w projekcie „Świecka szkoła” właśnie chodziło: o zdjęcie ciężaru finansowania katechezy z barków podatników i podatniczek, a przeniesienie go na religijne korporacje. Przy opiekuńczej wizji państwa, którą rzekomo posiada PiS, półtora miliona złotych w budżecie państwa przydałoby się, aby – chociażby – pokryć część obietnic wyborczych.
Tylko czy rząd przypadkiem nie udaje, że obietnice wyborcze były poważnymi propozycjami, a nie wekslami bez pokrycia?