Wojciech Cejrowski bawi mnie swoją - w gruncie rzeczy - głupotą oraz karykaturalnym sarmatyzmem od lat. Czy aby na pewno mówi co myśli, czy raczej nie myśli, lecz mówi, bo pieniądze kończą się na koncie, a zbliża się święto Niepodległości i narodowcy zawsze mogą przemaszerować obok Empiku? Być może do niego wstąpią, aby kupić jedną z jego turystycznych dysertacji?

REKLAMA
W sumie może i dobrze by się stało. Wówczas panowie w brunatnych koszulach slim-fit z kaczką w klapie, z jednej strony, przeczytaliby wreszcie coś innego niż Mein Kampf albo pamflety Dmowskiego, z drugiej zaś strony, nabraliby może ochoty na podróże. A skoro, jak pokazał ich zeszłoroczny uliczny spektakl, nie potrafią panować nad swoimi żądzami, to i może wprowadziliby swoją wojażową chuć w czyn i z Polski by wyjechali. To chyba jednak za dużo marzeń! I to politycznie niepoprawnych. Wróćmy zatem do meritum.
Wojciech Cejrowski, to Janusz Korwin-Mikke polskiego dziennikarstwa, czyli inteligentna bestia, tyle że – nawet przyodziany w muszkę – słoma mu z butów wystaje. Pamiętam, jak –bodajże – w programie Ewy Drzyzgi, odmówił podania ręki Jurkowi Nasierowskiemu. I choć to aktor oraz pisarz wytrawny, Cejrowskiemu przeszkadzało, że on nie dość, że Żyd, to jeszcze... cyklista! Takiemu, to on by nawet „ręki w gumowej rękawiczce nie podał” – cytując plus minus wypowiedź polskiego podróżnika-żurnalisty z Rozmów w toku.
I tym razem Cejrowski się nie popisał. Najwidoczniej nie zrozumiał, że w podaniu komuś ręki nie ma nic haniebnego; że to po prostu taki zwyczaj kulturowy, ba, tradycja! A od obrońcy tradycji i zwyczajów oczekiwałoby się, aby je szanował i przestrzegał.
Co się tyczy mnie: rękę podałbym nie tylko Nergalowi (taki swoją drogą z niego satanista, jak z Cejrowskiego wykwintny filozof), ale i samemu Cejrowskiemu. Tyle, że on by prawdopodobnie jej nie przyjął, bom heretyk – co gorsza z wyboru! Tym z urodzenia łatwiej wybaczyć.
Panie Wojciechu, już nawet prezydent Wałęsa zmądrzał i przeprosił za słowa skierowane do prezydenta Kwaśniewskiego, te o ręce i nodze... Może i Pan by się wreszcie przełamał i wykazał minimum savoir-vivre’u. Nie po to, żeby być bon-ton. Po to, aby nie stać się doszczętnie karykaturą barokowego sarmaty.