Reklama.
W założeniach, rozwój internetu miał przełamać ograniczenia w komunikacji na świecie, by umożliwiać swobodny przepływ myśli, a przez to równy dostęp do informacji, wiedzy czy badań, odrzucających uprzedzenia i stereotypy. To miało być narzędzie, które położy kres dyktaturom, zaściankowości, egoizmom, ksenofobii i zacofaniu. Sieciowy charakter kontaktów międzyludzkich za pośrednictwem internetu miał zapewniać trwałość dostępu do wiedzy, być motorem postępu, bodźcem dla nieskrępowanej nowoczesności. I chociaż częściowo te oczekiwania zostały zaspokojone, to znów okazało się, jak rzeczywistość potrafi brutalnie zakpić sobie z wyobrażeń. Bo wolność kontaktów w cyberprzestrzeni nie jest tożsama z prawdziwością, transparentnością, kompetencją i swobodą dyskusji.
Cyberprzestrzeń to powszechna już platforma kontaktów międzyludzkich, ale wciąż nie do końca rozumiana, pachnąca nowością, obarczona wadami dyskursu prowadzonego w realu. W prawdziwym życiu dyskusje mogą być rzeczowe, jak też oparte na komunałach i nie popartych faktami opiniach. W cyberprzestrzeni dzieje się to samo. Może być to innowacyjna platforma merytorycznej dyskusji. Ale może też to być wielopłaszczyznowa platforma iluzji.
Płaszczyzna pierwsza tej iluzji, to przekonanie, że obecność w sieci jest tożsama z tradycyjnie rozumianą aktywnością obywatelską. A tak nie jest, na co dowodem jest np. słaba frekwencja wyborcza w wyborach powszechnych w Polsce czy niski poziom dyskursu publicznego. Płaszczyzna druga iluzji, to przeświadczenie niektórych internautów, że w sieci są oni częścią jakiejś wspólnoty, bo dzięki przyswajanym z internetu treściom stają się w jakiejś dziedzinie ekspertami. Tak nie jest, bo masowość opinii w danej sprawie wcale nie musi przekładać się na to, że jest ona prawdziwa ani na to, że poziom wiedzy i kompetencji uczestników w sposób wystarczający uwiarygodnia tę opinię. Płaszczyzna trzecia, to właśnie banalizacja i komercjalizacja przekazu. To przekonanie, że przekaz jest tym cenniejszy, im więcej razy jest powielony i upowszechniony, ponieważ w ten sposób przekłada się na rachunek ekonomiczny jego autora. Tyle tylko, że to nie są mierniki rzetelności informacji. Płaszczyzna czwarta to bezrefleksyjność upowszechniania niesprawdzonego i niepotwierdzonego przekazu. Ta płaszczyzna internetowej iluzji została już wykorzystana w praktyce do osiągnięcia jak najbardziej realnych celów. Symbolem taktyki prowadzenia i nagłaśniania narracji wbrew faktom jest np. Brexit. Wreszcie płaszczyzna piąta, to łatwość i swawola (bo nie swoboda) reagowania na różnego rodzaju zjawiska społeczne, które sprawiają, że powoływanie się w sieci na wiedzę i dane naukowe bywa traktowane jako atak na swoiście pojmowaną wolność słowa, jako tłumienie dialogu, narzucanie własnej narracji, przejaw elitaryzmu. W internecie pojedynczy głos mało się liczy. Prawdziwe i uczciwe jest to, co internauci uważają za takowe w swojej masie. I teraz wyzwaniem staje się nie przytoczenie faktów i wypracowanie na ich podstawie trafnych wniosków, lecz to, kto posiada dość siły przebicia i umiejętności moderowania (manipulowania) internetową dyskusją w oczekiwany przez siebie sposób.
Zalew dezinformacji w internecie to poważny problem społeczny i to w wymiarze globalnym. Internet stał się nowym środowiskiem komunikacji międzyludzkiej, która – mimo wzniosłych założeń – stała się otwarta dla różnej barwy demagogów, populistów, spekulantów, krytyków zastanego porządku. W tym środowisku głos ma każdy, kto tylko chce się wypowiedzieć. Mądrze lub głupio, nieważne. Chodzi o to, by dać się zauważyć, wybić z natłoku informacji, najlepiej krótkim i soczystym tweetem, w którym ważne są emocje, mniej argumenty. Fakty są zauważane wtedy, gdy są użyteczne. Jeśli nie są, mogą być pomijane, manipulowane lub zakłamywane. Dlatego moment jest szczególnie trudny, bo stare realia komunikacyjne wypaliły się, a nowe dopiero się wykształcają. I trzeba nauczyć się w nich na nowo poruszać.
Szczęściem w tym nieszczęściu jest jednak to, że nie jest to problem nowy. Chociaż w środkach masowego przekazu pojawiają się nowe sformułowania, tj. postprawdy czy postfakty, określające współczesne czynniki wpływające na sposoby komunikowania się, to przecież propaganda i dezinformacja w dyskursie publicznym są obecne od dawna. Stosowanie tzw. mgły informacyjnej, zalew informacji niesprawdzonych lub zwyczajnie nieprawdziwych w celu uwiarygodnienia przekazu i poprowadzenia dyskursu publicznego w pożądany dla siebie sposób to techniki powszechnie znane. Ale internet - paradoksalnie - może stać się tym narzędziem, które wkrótce będzie najbardziej użyteczne do ich sprawdzania. Coraz więcej osób zdaje już sobie sprawę z tego, że cyberprzestrzeń wcale nie musi być tylko przestrzenią do bezrefleksyjnego powielania informacji i folgowania negatywnym emocjom. Jest to też narzędzie, które umożliwia błyskawiczną weryfikację informacji oraz wyprowadzenie szybkiej i skutecznej kontry. Dzięki wielkim możliwościom poszerzania wiedzy, jakie stwarza internet, łatwiej niż trudniej jest poznawać fakty, jeśli tylko się tego chce. I właśnie w tym tkwi przeogromna siła i potencjał rozwojowy kontaktów w sieci.
Zatem czy za chwilę przestanie istnieć świat, który znamy i do którego jeszcze nie tak dawno chcieliśmy przynależeć? Czy obudzimy się w świecie postprawd i postfaktów, wybiórczej pamięci, pomieszanych wartości, populizmu, ksenofobii, uprzedzeń do wszelkiej inności, wszechobecnych kontroli? To zasadne pytania, ale odpowiedź wcale nie musi być twierdząca. Internet ma swoje wady: może rodzić postawy wyobcowania, zrywać komunikację społeczną i więzi rodzinne, fałszować tożsamość, odgrywać sztuczne role, uciekać od „prawdziwego” świata i wytwarzać alternatywną „wirtualną” rzeczywistość. Ale pełna odpowiedź powinna też uwzględniać fakt, że internet przyczynia się do postępu technicznego i cywilizacyjnego, ponieważ znacznie skraca czas pomiędzy poznaniem technologii a uruchomieniem jej produkcji i dystrybucji. Przedsięwzięcia, wcześniej rozciągnięte w czasie na miesiące i lata, obecnie realizowane są w czasie rzeczywistym. I to właśnie rodzi największe wyzwanie na przyszłość – jak udostępniać w sieci fakty na tyle atrakcyjnie, by były one ciekawsze od zalewu populistycznych i nieprawdziwych narracji. Jak tłumić fałsz skutecznie, w zarodku, i tym samym ograniczać przestrzeń do upowszechniania negatywnych emocji, pogłębiania podziałów i dokonywania nadużyć.
Otwartość i powszechność internetu jest źródłem jego samoewolucji, tak jak w przypadku innych narzędzi usprawniających codzienne życie (np. poczta elektroniczna może sprzyjać pogłębianiu i rozwijaniu więzi społecznych). Jest to więc nowa płaszczyzna kontaktów międzyludzkich, która wymaga odpowiedzialnego i zrównoważonego dostosowania do globalnych potrzeb. Internet sam w sobie nie jest przyczyną odmiennych zachowań ludzkich. To tylko narzędzie. Tych przyczyn trzeba szukać gdzie indziej: w sferze uwarunkowań społecznych i gospodarczych, w demografii, w interpretacji historii, w sferze wyobrażeń, marzeń i fantazji, itp. W tym, czy i na ile konsekwentnie promujemy rozwój gospodarczy i cywilizacyjno-kulturowy, czy mamy ścieżkę rozwoju kariery zawodowej, czy funkcjonujemy w warunkach stabilnego i sprawnie egzekwowanego prawa. W tym, czy chcemy i potrafimy wczuć się w położenie innych, solidaryzować się z pokrzywdzonymi przez los, docenić inspiracyjny i innowacyjny charakter różnorodności, jako stymulatora rozwoju i postępu. Badania naukowe wykazują przy tym, że istnieje sprzężenie zwrotne pomiędzy częstotliwością korzystania z internetu a intensywnością życia towarzyskiego.
Tak więc, zmierzamy w nieznane, ale nie musi być tak, że będziemy jechać bezdrożami. Mamy drogowskazy, które możemy wykorzystać. Otwarte jest pytanie, czy będzie to droga w kierunku rzeczywistego postępu, czy na manowce.