
Reklama.
Lokalne media piszą o myśliwym-darczyńcy: „polował na wszystkich kontynentach i stamtąd pochodzą trofea: jest wśród nich wielka piątka: słoń, lew, nosorożec czy żyrafa. Każde zwierzę to inna, często mrożąca krew w żyłach historia.”
To co zmroziło moją krew, to cytat z innego lokalnego wydania ogólnopolskiego dziennika:
„Całe szczęście, że udało się je pozyskać przed Krakowem czy Wrocławiem. Zresztą pan Kamusiński od początku chciał przekazać swoją kolekcję właśnie do Kielc - opowiada Robert Urbański, dyrektor wydziału środowiska i gospodarki komunalnej w kieleckim ratuszu.”
Są plany, aby wystawa była stałą wizytówką Kielc. Zresztą sam jej autor, który zabił i spreparował eksponaty mówi: „Z tą ziemią jestem najbardziej związany, tu się wyklułem – mówi wyraźnie wzruszony. - A co chciałem to już osiągnąłem i mam za co Bogu dziękować.”
I w tym sęk. Wystawa nie pokazuje zagrożonych gatunków zwierząt ku przestrodze. Nie apeluje, nie polujcie. Jest za to promocją myślistwa i polowania na dzikie zwierzęta. I reklamą dorobku myśliwskiego jednego z kielczan.
Tymczasem wiele z pokazywanych na wystawie gatunków zwierząt jest zabijanych na masową skalę. Słonie afrykańskie dla ciosów, nosorożce dla rogów, giną nie tylko z rąk myśliwych, ale także kłusowników, działających na zlecenie zorganizowanych grup przestępczych.
Wernisaż już dziś o 18, w filii Muzeum Narodowego w Kielcach. Nie polecam.
A swoją drogą, warto zapytać samych kielczan, co myślą o tym wydarzeniu. Czy uważają, że jest to rzeczywiście idealna promocja ich miasta?