
Najbardziej przejmująca scena z biografii architekta: Bohdan Lachert, zamknięty w swojej pracowni, formuje godzinami z plasteliny rysy Józefa Szanajcy. Trwa wojna, słychać huki wystrzałów, wokół domu na Saskiej Kępie kręcą się Niemcy, ale on nie zważa na nic, jak w transie próbuje odtworzyć wizerunek przyjaciela. Ten, który na jego prośbę wykonała znajoma rzeźbiarka Zofia Trzcińska-Kamińska, nie przypadł mu do gustu. Szanajca zginął w pierwszym miesiącu wojny za kierownicą ulubionej Tatry, trafiony kulą w czoło podczas nocnego patrolu.
REKLAMA
Sam Lachert nie wstąpił do armii. Wyjechał z Warszawy po apelu pułkownika Umiastowskiego, nakazującego wszystkim niezmobilizowanym mężczyznom zdolnym do służby wojskowej wymarsz na wschód. Szukając swojej jednostki, dotarł do Zdołbunowa przy granicy rumuńskiej, ale jej nie znalazł i wrócił do rodzinnego majątku na Lubelszczyźnie.
Poznali się podczas studiów na Politechnice Warszawskiej i do wybuchu wojny byli nierozłączni. „Spółka autorska Lachert-Szanajca”. Wszystkie zyski z nagród, a zdobywali ich mnóstwo, dzielili na pół. Podobnie jak cała elita przedwojennych architektów-modernistów byli zafascynowani Le Corbusierem. On zachwycał się nimi – ich projekty dostał od wspólnych przyjaciół, innej architektonicznej i zarazem małżeńskiej spółki, Heleny i Szymona Syrkusów.
Byli jak Flip i Flap. Lachert – przystojny, dość postawny. Szanajca – drobny, z wadą kręgosłupa, wciąż nękany licznymi chorobami.
Lachert założył rodzinę, Szanajca – używając dzisiejszej terminologii – został wiecznym singlem. Ale nadal codziennie zaglądał do domu przyjaciela na Saskiej Kępie. Dzieliło ich dosłownie kilka kroków – Lachert mieszkał na Katowickiej, Szanajca na Czeskiej. Jeździli na wspólne wakacje, razem z żoną Lacherta Ireną i jego dwoma synami zwiedzili pół Europy.
Po wojnie ulicę na Pradze, sąsiadującą z ZOO, nadano imię Józefa Szanajcy. Umieszczono przy niej kopię popiersia wykonanego przez Lacherta. Pierwszą ukradziono, szybko zastąpiła ją kolejna kopia.
A o Lachercie zapomniano. Choć przez pierwsze lata po wojnie był pupilkiem władzy. Zlecono mu realizację największego osiedla mieszkaniowego w centrum Warszawy – Muranowa, rozciągającego się na pustyni dawnego getta. Miało być bramą, przez którą lud pracujący wejdzie do Śródmieścia. Prestiżowe zlecenie zawdzięczał protekcji wpływowego Józefa Sigalina, kolegi z grupy operacyjnej, z którym w styczniu 1945 r. jako pierwsi oglądali, co zostało ze zbombardowanej stolicy.
Lachert podszedł do zadania ambitnie. Chciał stworzyć osiedle, które będzie przyjazne mieszkańcom – wolno stojące domy rozrzucone na zielonej powierzchni, dużo zieleni i słońca, w podwórkach wszystko, co potrzebne do życia: sklepy, żłobki, szkoły, domy społeczne. Ruch kołowy oddzielony od pieszego, dla bezpieczeństwa. Z drugiej strony, miało to być osiedle-pomnik, „Feniks z popiołów”, przypominający na zawsze o tragedii warszawskiego getta. Nieotynkowane domy z cegieł powstałych z wymieszania muranowskich gruzów i cementu, stojące mocno na gruzowych pagórkach. Le Corbusier byłby z niego dumny. Ale to nie mogło się udać. Mieszkańcy protestowali, domagając się kolorowych i wesołych domów. A Sigalin podczas pobytu w Moskwie złapał wirusa socrealizmu i szybko uznał, że projekt Lacherta to eksperyment z zupełnie innej epoki. Architekt musiał złożyć samokrytykę i odsunął się na drugi plan, pozwalając dokończyć projekt swoim uczniom. Już istniejące bloki otynkowano, resztę Muranowa zabudowano, nie przejmując się jego wytycznymi. Plac, który miał stanowić serce osiedla, z muzeum martyrologii – pierwowzorem Muzeum Historii Żydów Polskich – został na ponad sześćdziesiąt lat niezabudowanym, zielonym skwerem. A Lachert do końca życia nie pogodził się z tym, że zniszczono jego zamysł, nie pozwalając zrealizować „Feniksa z popiołów” w pełnym kształcie.
Potem o nim zapomniano. W Polsce po 1989 r. nie był idealnym bohaterem - pamiętano mu zażyłość z Sigalinem, wierną służbę partii, zapominając, że lewicowy był od przedwojnia - podobnie jak cała awangardowa grupa Praesens, do której należał. Nie ma w Warszawie swojego miejsca – ulicy, placu, skweru. Powinien mieć wspólne, z Szanajcą. A skoro już ich rozdzielono, niech będzie to miejsce na Muranowie – jego pierwszym projekcie bez udziału przyjaciela. Największym powojennym dziele i zarazem największej porażce, architektonicznym dziwadle, które jednak jest jedynym osiedlem-pomnikiem getta na świecie.
Stacja Muranów wspólnie z Wydawnictwem Czarne chcą znaleźć dla Bohdana Lacherta miejsce na Muranowie. Najlepiej Południowym (między ulicami Żelazną-al.Solidarności-Andersa-Nowolipki),wybudowanym zgodnie z jego zamysłem.
Wszystkich, którzy popierają pomysł i chcą się włączyć w akcję, prosimy o kontakt: stacjamuranow@gmail.com
Beata Chomątowska
