Wygłoszone podczas Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ banały i okrągłe, nic nie mówiące frazesy przedstawiane przez pisowskie media i dość bezrefleksyjnie powtarzane przez znaczną część dziennikarzy zostały przedstawione w środkach masowego przekazu jako genialne wypowiedzi męża stanu, wybitnego polityka i intelektualisty. Wręcz jako wyżyny kunsztu dyplomacji, polskiej polityki zagranicznej i wykładnia narodowego, a także powszechnego interesu, połączone z przenikliwością i trafną geopolityczną, a zwłaszcza moralną analizą.
Warto przypomnieć, że powtarzane w większości przekazów stwierdzenie, że liczy się siła prawa, a nie prawo siły, a zatem prawa państw i narodów mniejszych i słabszych są tak samo ważne jak silniejszych, co było główną myślą przewodnią tego epokowego wystąpienia zostało sformułowane już w prawie rzymskim poprzez wprowadzenie zasady - plus ratio quam vis (rozum a nie siła) i leży u podstaw wszystkich międzynarodowych paktów praw człowieka, zasad współpracy, jest kanonem polityki międzynarodowej i dyplomacji. Inna sprawa to przestrzeganie tej zasady w praktyce, ale w tej dziedzinie p. Duda nie miał nic do powiedzenia.
Całość robiła wrażenie przeraźliwie banalnego i nudnego przemówienia przedstawiciela małego kraju, który ma niewiele do powiedzenia, generalnie coś takiego mówi przy każdej okazji około 90% polityków i nie jest to, co najważniejsze, nic złego, a nawet zawiera elementy pożyteczne. Na szczęście p. Duda tym razem nie szkalował własnego państwa, ale robienie z tego wystąpienia godnego słynnej mowy ministra Józefa Becka z maja 1939 roku to przesada i ignorancja podszyta nierozumnym lizusostwem.
W dodatku jak zwykle p. Duda mówił tonem przesadnie pobudzonym, jakby był zirytowany, tak samo jak podczas częstych w kraju ataków na rząd, panią premier i Platformę Obywatelską, bo inaczej mówić nie umie. Nadaje to jego wystąpieniom jakiś ton niepotrzebnie przesadnie agresywny, co połączone z przebiegłym uśmieszkiem i trudnym do opisania zalęknieniem sprawia wrażenie, jakby cały czas obawiał się, że ktoś mu ubliży. Nie był do końca pewny tego, co mówi, musiał szukać potwierdzenia słuszności i racji w szukaniu przeciwnika. Generalnie można określić to i inne publiczne występy p. Dudy jako kabaretowe.
Ale pobyt w USA zawierał i drugie ważne spotkanie - z Prezydentem Barackiem Obamą. Tu klasą błysnął znany z sejmowych wystąpień o polityce zagranicznej, które trudno nazwać inaczej niż jako mieszanina ignorancji, agresji i pisowskiej propagandy p. Szczerski twierdząc, że p. Duda spotkał się z Prezydentem Obamą "trzy razy", dwie rozmowy były krótkie i "jedna półtoragodzinna"... Ta długa rozmowa półtoragodzinna, która zrealizowana była podczas lunchu, gdzie panowie siedzieli obok siebie przy stole numer jeden, przy którym zasiadała grupa bardzo wpływowych osób, i ten lunch spędzili na rozmowie wspólnej" (Mariusz Zawadzki, "Duda - Obama, czyli wielka ściema", "Gazeta Wyborcza, nr 228, z dn. 30 09 2015r.). Te dwie krótkie rozmowy to wymiana uprzejmości, ale jest przecież rozmowa "półtoragodzinna". Z żadnym mężem stanu prezydent Obama tak długo nie rozmawia. To jest dopiero docenienie pisowskiego prezydenta, który reprezentuje majestat Rzeczpospolitej. Nie tam jakieś pętaki z PO, zdrajcy, mordercy smoleńscy, sługusy Rosji i Putina, niemieckie pachołki, tylko On, zesłaniec Ducha Świętego, wcielenie zwycięstwa powstania warszawskiego, wymarzony, Nasz Prezydent. I Obama (co prawda to "koniec cywilizacji białego człowieka", ale jednak) to docenił, przynajmniej w Nowym Yorku nie trzeba śpiewać – „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”.
Obama rozmawiał z Dudą "półtorej godziny". Szkoda, że jak się okazało to nie była rozmowa z p. Dudą tylko tyle trwał lunch, podczas którego Obama i Duda siedzieli przy jednym stole. Z pewnością Obama wiedział, kto przy tym stole siedzi i to był wydaje mi się jedyny sukces p. Dudy w Nowym Yorku. Na pewno wiedział, że rozmawia z przedstawicielem Polski, a nie Kucowołochem, to zawsze coś. Ale niestety innych sukcesów tej historycznej wizyty i "półtoragodzinnej" rozmowy nie zauważyłem.