Ostatnia debata przed wyborami prezydenckimi w USA mogła rozstrzygnąć o wyniku głosowania. Wygrana Mitta Romney'a najprawdopodobniej dałaby mu miejsce w Białym Domu, druzgocąca porażka przekreśliła szanse na zwycięstwo. Ani jeden, anie drugi scenariusz się nie ziścił. Barack Obama był lepszy, ale nie przerósł oczekiwań, jakie w nim pokładano. A to oznacza dwa tygodnie ostrej walki o niezdecydowanych wyborców.
Reporterzy natemat o tym, co ważnego dzieje się za granicą.
Odbywająca się na dwa tygodnie przed wyborami prezydenta Stanów Zjednoczonych debata mogła rozstrzygnąć o wygranej. Po bardzo słabym występie w pierwszej debacie i niewielkim zwycięstwie w drugiej, Barack Obama musiał okazać się znacznie lepszy od Mitta Romney'a. O to nie było trudno, bo polityka zagraniczna, która była tematem debaty, jest piętą achillesową kandydata Republikanów. Debata pokazała też jak zmieniły się priorytety amerykańskiej polityki - skupiono się na Bliskim Wschodzie i Azji, nie wspominając o Europie.
Wciąż ważnym i emocjonującym tematem jest w Stanach śmierć ambasadora w Libii. To właśnie od pytania o to wydarzenie zaczęła się debata. Kandydat Partii Republikańskiej przekonywał, że szansą na stabilizację takich państw jak Libia czy Egipt jest rozwój ich gospodarek. Dlatego też Stany powinny inwestować w tym regionie. Obama zaczął od ostrego ataku na konkurenta, zarzucając mu, że jego myślenie o polityce międzynarodowej jest zimnowojenne - wypomniał Romney'owi stwierdzenie, że największym zagrożeniem dla USA jest Rosja, a nie zorganizowany terroryzm.
- Nie tylko się pan myli, ale też nie jest pan pewien, co chce powiedzieć - wypominał gubernatorowi zmianę zdania w kilku kluczowych kwestiach, sugerując koniunkturalizmu i brak doświadczenia w tych kwestiach. Romney w tym segmencie wspomniał też o Polsce, wymieniając ją obok Izreala jako sojusznika Stanów.
Wiele emocji związane było z dyskusją o Syrii. Romney zarzucał administracji Obamy zbyt małą aktywność - przypominał, że podczas konfliktu zginęło 30 tysięcy osób. Jego zdaniem reżim Baszara Al-Assada powinien się skończyć nie tylko z powodów humanitarnych, ale także ze względu na Iran - Syria to jego sojusznik. Dlatego należy wspierać rebeliantów, "odpowiedzialnym ludziom" przekazać broń do samoobrony. Nie powiedział jednak, jak znaleźć "odpowiedzialnych" i jak upewnić się, że nie będzie ona wykorzystana w inny sposób niż do samoobrony.
Podczas dyskusji o Egipcie prezydent Obama starała się wykazać, że w wielu dziedzinach propozycje Romney'a pokrywają się z tym, co już robi jego administracja. Z kolei były gubernator Massachusetts zarzucał Demokratom obcinanie wydatków na armię. Argumentował, że Stany mogą być światowym liderem tylko wtedy, gdy będą miały na to pieniądze. A do tego potrzebna jest zdrowa gospodarka, tymczasem w USA 23 miliony ludzi nie ma pracy. Obama starał się zdobyć poparcie wśród weteranów wojennych, mówiąc o programach, które mają pomóc im znaleźć pracę w kraju.
Do tematyki gospodarczej uciekał też Romney. Po pierwsze to znacznie bardziej interesuje wyborców niż Syria czy Egipt. Poza tym o gospodarce wie więcej, niż o zagranicy. Dlatego też sporo mówił o zbilansowaniu budżetu i reformie systemu opieki zdrowotnej - Medicaid miałby trafić pod zarząd gubernatorów stanów. Dzięki oszczędnościom, więcej pieniędzy mogłoby trafić do armii.
Jednak dyskusja o budżecie wojskowym to także największa klęska Romney'a podczas debaty. Kandydat Republikanów zarzucił, że Stany mają najmniej okrętów wojskowych od 1916 roku i najsłabsze od lat lotnictwo. Barack Obama przyznał, że to prawda. - Ale natura wojskowości się zmienia. Mamy też mniej koni i bagnetów niż kiedyś - powiedział. - To nie gra w okręty, gdzie liczy się ilość - dodał.
Obaj politycy zapewniali, że są gotowi stanąć w obronie Izraela, w przypadku ataku Iranu. Urzędujący prezydent przekonywał, że sankcje gospodarcze przynoszą skutek, bo gospodarka mocno podupadła. Poza tym ciężko cokolwiek więcej wynegocjować, mając w Radzie Bezpieczeństwa ONZ Rosję i Chiny. Jednak zdaniem Romney'a sankcje powinny być początkiem drogi. Przekonywał, że nie do zaakceptowania jest posiadanie przez Mahmuda Ahmadineżada broni jądrowej, ale w ogóle prowadzenie programu nuklearnego. Była to odpowiedź na zapewnienie Obamy, że dzięki danym wywiadowczym będzie dokładnie wiadomo, kiedy trzeba zakończyć pertraktacje i przejść do bardziej stanowczych czynów.
Mitt Romney ocenił, że przez cztery lata prezydentury Obamy, świat nie stał się lepszym miejscem, a konflikty w różnych miejscach wciąż trwają. Prezydent kontratakował, znowu zarzucając kandydatowi Republikanów zmienność, wymienił kwestie: Iranu, Afganistanu, Kadafiego i Osamy Bin Ladena. Przypominał, że Romney przekonywał, że nie należy za wszelką cenę szukać lidera Al-Kaidy. Zrelacjonował spotkanie z dziewczyną, której ojciec zginął 11 września 2001 roku. Miała dziękować prezydentowi, bo dopiero śmierć Bin Ladena miała dać jej spokój ducha.
Kandydaci byli zgodni w kwestii wyprowadzenia w 2014 roku amerykańskich wojsk z Afganistanu. Ta sprawa wzbudziła mniej emocji niż Irak, o którym mówiono na początku debaty. Ich zdaniem Afgańczycy będą w stanie zadbać o swoje bezpieczeństwo bez obecności wojsk sojuszniczych.
Ważną z punktu widzenia wyborców kwestią były stosunki z Chinami. Romney zarzucał Obamie zbyt łagodną politykę wobec tego kraju. Zarzucił im "fałszowanie kursu waluty", co ma dawać im nieuczciwą przewagę w wymianie handlowej. Poza tym kilkakrotnie powtarzał, że nie można pozwalać na kradzież amerykańskiej własności intelektualnej przez chińskie firmy. Zapewniał, że to Chiny więcej straciłyby na wojnie gospodarczej, dlatego USA mogą sobie pozwolić na ostre zagrania. Obama przekonywał, że Chiny powinny poczuć presję z powodu zintensyfikowania kontaktów handlowych z konkurentami Państwa Środka.
Na zakończenie debaty obaj kandydaci złożyli oświadczenia. Obama przekonywał, że Romney chce zaserwować Amerykanom powtórkę z rządów George'a Busha, które doprowadziły do dwóch wojen i kryzysu gospodarczego. - Po 10 latach wojny czas wziąć się za naprawianie spraw tutaj, w domu - zadeklarował. Jego konkurent mówił o rozwoju i zrównoważonym budżecie. Zapewniał, że gdy zostanie prezydentem zacznie działać i wyrwie administrację z marazmu, w jaki popadła podczas rządów Obamy.
Pomimo lepszego "closing statement", Romney debatę przegrał, choć nie była to druzgocąca klęska (wg badania dla CNN Obama wygrał 48 proc. - 40 proc, przy błędzie 4,5 proc). Złym sygnałem dla niego jest jednak spora wygrana Obamy wśród niezdecydowanych wyborców. Czeka nas jednak dwutygodniowa ostra walka, której finał nastąpi 6 listopada, gdy wyborcy pójdą do urn.