Siedmiu bojowników Frontu al-Nusra, czyli organizacji powiązanej z Al-Kaidą, zostało zatrzymanych w Turcji. Znaleziono przy nich dwa kilogramy sarinu - broni chemicznej zakazanej od 1991 roku. Jak informują tureckie media, planowani atak w mieście Adana na południu kraju.

REKLAMA
Do tej pory, jeśli w mediach pojawiał się temat użycia broni chemicznej przez strony konfliktu w Syrii, zawsze podejrzenie padało na strony rządowe. Wyjątkiem od tej reguły były wypowiedzi Carli Del Ponte, członka ONZ-owskiej Komisji Ds. Syrii, która stwierdziła, że to rebelianci, a nie armia, użyli sarinu na polu walki. ONZ szybko zdystansowała się jednak od tych słów, zaznaczając, że "komisja nie doszła do rozstrzygających wniosków na użycie broni chemicznej w Syrii przez żadną stronę konfliktu".
Ostatnie publikacje w tureckich mediach są pierwszymi, które wprost mówią o tym, że gaz bojowy sarin znalazł się w rękach rebeliantów z Frontu al-Nusra, a więc organizacji, która zadeklarowała lojalność wobec Al-Kaidy. O sprawie pisze m.in. jeden z trzech angielskojęzycznych dzienników, "Today's Zaman". Z relacji wynika, że do zatrzymań doszło w środę w prowincjach Adana i Mersin na południu Turcji. Gazeta twierdzi, że członkowie Al-Nusry planowali atak bombowy z wykorzystaniem sarinu w mieście Adana, ale plany pokrzyżowały aresztowania. W mieszkaniach bojowników oprócz dwóch kilogramów sarinu znaleziono również granaty, pistolety, amunicję i dokumenty.
Trudno powiedzieć, na ile wiarygodne są te informacje. Wątpliwości dotyczą przede wszystkim tego, skąd sprzymierzeńcy Al-Kaidy mieliby otrzymać sarin. Podobne pytanie należałoby zadać w kontekście rewelacji Carli Del Ponte o atakach rebeliantów w Syrii. Z informacji wywiadowczych wynika bowiem, że siły prezydenta al-Assada wciąż mają pod kontrolą wszystkie składy broni chemicznej (jest ich około 20).
W całej dyskusji o zakazanej broni więcej jest pytań niż odpowiedzi. Pierwsze informacje o jej użyciu w Syrii pojawiły się kilka miesięcy temu, ale Zachód (czyli głównie ONZ, USA, Wielka Brytania i Francja) wciąż bada zebrane próbki i nie jest w stanie jednoznacznie przesądzić, kto i czy w ogóle przekroczył tę "czerwoną linię", jaką jest użycie sarinu i podobnych środków. W międzyczasie pojawiają się kolejne podejrzenia i oskarżenia, jak np. te dziennikarzy "Le Monde", którzy podczas ostatniej wizyty w Syrii mieli paść ofiarą takiego ataku.
Inna wątpliwość dotyczy tego, jakie dokładnie środki chemiczne wykorzystano w walce. Tutaj warto przytoczyć relację blogera, który pisze o Syrii pod pseudonimem "Brown Moses". Na podstawie umieszczonych na YouTube filmów śledzi on, jak wygląda stan uzbrojenia stron konfliktu i jakiej broni w konkretnych akcjach używają rebelianci. Przyjrzał się on ostatnio trzem sytuacjom, w których rzekomo użyto broni chemicznej. Z jego analizy wynika, że w tych trzech przypadkach wykorzystano ten sam typ broni: granaty z gazem nieznanego pochodzenia, który z pewnością nie jest jednak sarinem. Na zdjęciach poniżej widać właśnie takie urządzenie znalezione w miejscu rzekomego ataku chemicznego i mały "składzik" należący do rebeliantów.
logo
http://brown-moses.blogspot.com/2013/05/jabhat-al-nusra-photographed-with.html
logo
http://brown-moses.blogspot.com/

Jeszcze ciekawsze są kolejne zdjęcia, które "Brown Moses" zamieścił na blogu. Otóż okazuje się, że ten sam tajemniczy typ granatów można zobaczyć na zdjęciu, które przedstawia bojownika Al-Nusra. Bojownik ten nosi granat przypięty do kamizelki na piersi (całe zdjęcie można zobaczyć na stronie ruigphotography.com).
logo
http://brown-moses.blogspot.com/2

Znów trzeba podkreślić, że trudno na podstawie jednego "newsa" z Turcji i zdjęcia z Syrii wysnuwać generalne wnioski. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet takie jednostkowe ślady są bardzo niepokojące i powinny stać się przedmiotem zainteresowania tzw. społeczności międzynarodowej.
MICHAŁ GĄSIOR