Nie czytuje tekstów umieszczanych w portalu wpolityce.pl z egzaltacją odkrycia jedynej prawdy ani wypiekami na twarzy, że wreszcie udało mi się zrozumieć tajemny kod wprowadzający do innej, lepszej i bardziej polskiej Polski niż ta, w której żyje. Nie równo traktuję też autorów, którzy tam pisują. Do nielicznych, których teksty wydawały mi się wnosić coś do medialnej rzeczywistości po prawej stronie był Piotr Zaremba.
Napisałem był, bo jeden z jego ostatnich felietonów, ten napisany po śmierci Krzysztofa Kozłowskiego, zwyczajnie mnie zasmucił udowadniając, że każdy życiorys można odczytać tak jak się chce, a nie, jak na przykład faktycznie było.
Piotr (i wielu innych prawicowych publicystów) od trzech lat dokonują w regularnej politycznej kanonizacji kolejnych ofiar tragedii smoleńskiej. Nie wystarczyły im pochówki godne królów i bohaterów narodowych, musi być jeszcze owa parareligijna otoczka uznająca wszystko co czynili za wielkie i dalekosiężne. Kto ma inne zdanie jest co najmniej słabym i błądzącym, a w niektórych przypadkach wręcz ruskim agentem.
Choć nie podzielam tych wywodów to jednak rozumiem ten stan pobudzenia i jednokierunkowego, wybiórczego myślenia. Może sam bym się tak zachowywał gdyby dramat dotknął kogoś z moich przyjaciół, czy bliskich. Jednocześnie wydawać by się mogło, że ta zasada - jakże ochoczo wprowadzona w życie przez wszystkich niepokornych - domaga się jakiejś równowagi. Przynajmniej uznania, że inni też mają prawo do swoich bohaterów, przewodników i mistrzów.
Zamiast tego w dniach śmierci i pogrzebu Krzysztofa Kozłowskiego mogliśmy sobie poczytać jak fatalnym politykiem był ów legendarny Kozioł z Tygodnika Powszechnego, ile w pewnym momencie złego (tak, niestety to nie pomyłka) dla Polski zrobił i jak bardzo w swoich wyborach się pomylił. Piotr Zaremba wręcz uważa, że Krzysztof Kozłowski po prostu nie chciał być autorytetem dla wszystkich, a wyrobiony przez lekturę jeszcze bardziej wyrazistych tekstów czytelnik tego portalu już wie, że wybrał przejście na stronę ludzi dawnego reżimu i służb, czyli zwyczajnie zdradził.
Na szczęście tezy i wymowa tekstu nie wpłynęły ani na słowo biskupa Rysia, który wielokrotnie w kazaniu pogrzebowym mówiło umiłowaniu prawdy i służby Ojczyźnie ani nie zmieniła znakomitego świadectwa jakie o swoim ministrze dał po mszy św. przy ołtarzu pierwszy premier wolnej Polski, Tadeusz Mazowiecki. Także obecność zaskakującej wręcz liczby duchownych z obu krakowskimi kardynałami i paroma biskupami na czele była wyraźnym hołdem jaki Kościół złożył temu człowiekowi, choć przecież każdy, kto trochę zna krakowskie klimaty wie, że za życia różnie bywało. Może gdyby Piotr wybrał się na pogrzeb Kozłowskiego usłyszałby od bpa Rysia prostą prawdę, że służba Polsce polegała także na braku nienawiści i dążeniu do zachowania wewnętrznego pokoju. Może zamiast pisać o tym co Kozłowskiemu się nie udało usłyszałby prostą prawdę, że ludzkie życie zawsze składa się z chwil zwątpienia i chwały, wiary w coś, lub kogoś, lub braku tego uczucia. Mówił o tym młody biskup opowiadając nie tyle o życiu Kozłowskiego, co o pierwszym papieżu, św. Piotrze. Jednocześnie nikt nie dokonywał, a tym bardziej nie wygłaszał zarzucanych przez Piotra apologetycznych hymnów. Po prostu, wolna Polska, powiedział to wyraźnie Bartek Sienkiewicz, oddała hołd jednemu ze swoich twórców tak jak umie to czynić i jak robiła to także w dniach pogrzebów ofiar katastrofy, choć prawicowi publicyści spod znaku różnych niepokornych i wyrazistych jakoś nie potrafią tego dostrzec.
Pisze to ze smutkiem bo uważam, że Przeciwnicy linii TP i ludzi z rządu Mazowieckiego mając szansę milczenia w obliczu śmierci stracili ją bezpowrotnie.