
Pierwszy sierpnia to jedna z najważniejszych dat w historii Warszawy, współcześnie być może najważniejsza. Jej waga nie płynie z działań rządów czy innych urzędników państwowych. Przecież nie zawsze władze były tego dnia tak aktywne jak ostatnio.
REKLAMA
Głęboko wierzę, że płynie ona z uczuć pokoleń Warszawiaków. Pracując jako psycholog z osobami pochodzącymi z Warszawy niemal zawsze w historii rodziny pojawia się kwestia powstania warszawskiego jako swoistego międzypokoleniowego przeżycia. Jest to dla nich ważne choć dziś bywa, że krewni, którzy przeżyli tamte dni już odeszli. Silne emocje odnajdują w sobie zarówno ci, których przodkowie walczyli w powstaniu jak i ci, których rodziny próbowały po prostu przetrwać. To co w osobach z którymi pracuje jest najczęstsze, to smutek czy pewna przekazywana z pokolenia na pokolenie bezradność, wobec tego co się działo. Wśród innych uczuć jest również swego rodzaju duma a może bardziej szacunek, że dziadkowie znaleźli siłę by walczyć, wytrwać.
Jako lubuszanin nie poznałem powstania z rodzinnych doświadczeń a dzięki literaturze i harcerstwu. Przez wiele lat aspekt Szarych Szeregów był dla mnie osią wydarzeń koszmarnych sierpniowo-wrześniowych dni w Warszawie. Kiedy Warszawa zatrzymywała się na minutę zazdrościłem tym którzy mogą znaleźć się w tej wspólnej zadumie. Nie mogłem się doczekać, kiedy i ja się zatrzymam razem z mieszkańcami Warszawy. Od ponad dwudziestu lat większość pierwszosierpniowych popołudni spędzam na ulicach Warszawy.
Czekam jakoś na ten dzień, przygotowuję się do niego. Ostatnie dni lipca, kiedy przemieszczam się przez moje miasto dużo myślę, wyobrażam sobie jak musiało być tu czy tam, jak znikały kolejne kamienice a pył mieszał się z krwią i cierpieniem. Myślę o zagubieniu i dezorientacji mieszkańców, którzy nie wiedzieli co się dzieje. Przemęczeni wojną, zatroskani o najbliższych, walczący o siłę by trwać, kiedy ich ukochani przestawali istnieć. Czekali na koniec wojny, który miał był już tuż za rogiem. W ich życiu rozpętała się nowa „mikro wojna”. Zdobycie jedzenia, picia czy schronienia każdego dnia przez blisko pięć lat było niemal niemożliwe a teraz stało się zwykłym cudem. Myślę, że kiedy rozpoczęło się powstanie wielu mieszkańców poczuło nową nadzieję, pewnie chwytali się jej rozpaczliwie, równie jak rozpaczliwie powstańcy zaczęli się chwytać pomocnych dłoni mieszkańców. Ta „mikro wojna” pochłonęła około 180 000 sąsiadów i zrównała ogromną część miasta z ziemią.
Do dziś dziesięć punktów prawa harcerskiego uważam za znakomity drogowskaz, skoncentrowany na tych którzy wokół harcerza, stawiający innych na szczycie priorytetów. Pierwszy sierpnia dla mnie również jest o uważności wobec innych. Innych którzy są wokół nas, ale również innych w sensie tych którzy pierwszego sierpnia nie uczestniczą w państwowych obchodach, którzy nie dostają medali mimo tego że przetrwali choć wtedy nie walczyli. Jak dziś się o nich mówi - cywilne ofiary są głównymi adresatami mojej zadumy.
Blisko dwieście tysięcy warszawiaków zlepionych z różnych kultur, religii czy krajów pochodzenia. Zniknęli jak Ci o których wcześniej się troszczyli, zniknęli w sposób śmiertelny, zabici przez działania odwetowe po powstaniu, ale też zniknęli z wydarzeń pierwszego sierpnia. Może jednak ten dzień, ta minuta mają większą wartość w ciszy i zadumie niż przy wojskowej orkiestrze i racach. Może w tej ciszy łatwiej odnaleźć wagę inności, odmienności wokół nas. Może nie tylko ci na przodzie działań dokonują rzeczy ważnych choć może na mikro skalę.
