Istnieje w naszym kraju pewnego rodzaju praktyka, że do komunii mogą przystępować dzieci po odpowiednim przygotowaniu. Mamy pierwszokomunijną tradycję, a biskupi ostatnio przypomnieli, że bez katechezy do komunii nie dopuszczą. Jeśli więc rodzice najpierw posyłają dzieci na etykę, a później im się odmieni, i będą chcieli posłać dziecko do pierwszej komuni, to niech liczą się z odmową.
REKLAMA
Tak mniej więcej wypowiedział się ostatnio bp Nycz. Niestety nie jest to zgodne z katolicką teologią sakramentów. Nie mówi się o tym wiele, by nie mieszać ludziom w głowach. Ponieważ jednak zamieszanie w głowie jest rzeczą pożyteczną, pozwala bowiem coś przemyśleć, zrozumieć więcej, może nawet ustanowić własny pogląd - spróbujmy zamieszać (uwielbiam to!).
Otóż, wbrew biskupom, nie na wszystko w Kościele katolickim potrzeba zaświadczenia proboszcza. To zwłaszcza dotyczy sakramentów. Istnieje ogólna reguła prawa każdego człowieka do sakramentów, prawa o charakterze dogmatycznym i nienaruszalnym. Rzecz w tym, że celem istnienia Kościoła katolickiego jest zbawienie dusz. Zbawienie to może dokonać się tylko przez sakramenty (Sobór Watykański II poczynił tu pewne wyjątki, ale nie są one istotne dla głównego wątku mojego wywodu).
Otóż zbawienia dusz nie wolno nikomu odmawiać, a już zwłaszcza biskupom czy duchownym. Sprzeniewierzyliby się oni istotnej swojej misji. Nie wolno więc odmawać chrztu, jeśli chętny chce go i wie czego chce (w przypadku małych dzieci w ich zastępstwie chcą rodzice).
Z kolei ochrzczony ma bezwzględne prawo do komuni. Chrzest bowiem jest "bramą sakramentów" (ianua sacramentorum), do jego istoty należy włączenie we wspólnotę kościelną, a to znaczy precyzyjnie i bezapelacyjnie: dopuszczenie do mszy świętej, a więc do komuni. Być ochrzczonym równa się mieć "bilet wstępu" na mszę wraz z komunią. Zadna władza kościelna nie może tego biletu ukraść, nie da się go ukraść, tak jak nie można zmienić kościelnych dogmatów.
W praktyce oznacza to, że ochrzczeni, w tym małe dzieci, nawet ochrzczone niemowlaki (jeśli rodzice sobie tego życzą) mają niepodważalne prawo do komunii. Istnieją oczywiście powody wykluczenia z dostępu do komunii opisane w prawie kościelnym, zwane w Kościele katolickim "grzechem ciężkim". To jednak z pewnością nie dotyczy małych dzieci (bo nie można u nich stwiedzić występowania refleksyjnej świadomości wartości moralnej własnych niecnych postępków - na to potrzeba mieć więcej niż 10 lat), a ochrzczeni dorośli na mocy chrztu z tych grzesznych obciążeń zostają uwolnieni. We wszystkich innych przypadkach potrzebna jest spowiedź rozumiana jako rytualny obrzęd przywrócenia dostępu do komunii.
Lokalne praktyki przygotowania do komunii mają zapewne swój sens praktyczny, ale nie są warunkiem sine qua non prawa do przyjmowania komunii. Biskupi jednak tego ludowi nie powiedzą, bo mogłoby to pomieszać im w głowach (o co ja usilnie zabiegam), a poza tym utrudnić życie, prowokować postawy roszczeniowe, czynić przygotowanie formą opcjonalną, a więc zmniejszyć dyscyplinę i podporządkowanie ludu, kontrolę nad procesem sakramentalnym.
Fakt, że duchowni nie informują wierzących o ich prawach jest poważnym nadużyciem, można by wręcz śmiało powiedzieć, że - jeśli jest celowe - stanowi przestępstwo wobec sakramentu. Oznacza bowiem stawianie prawa ludzkiego nad prawem boskim, oznacza postawienie własnej woli nad kościelny dogmat. Władza duchownych nie sięga tak daleko.
Podobnie rzecz ma się zresztą z innymi sakramentami. Weźmy na przykład małżeństwo. Ochrzczeni i wierzący mają prawo do sakramentu małżeństwa. Jest to ich prawo, a nie łaska biskupa czy proboszcza. Ksiądz więc nie może odmówić asystowania przy tym sakramencie, którego zresztą on nie udziela, tylko udzielają go sobie małżonkowie, także wtedy, kiedy kandydaci nie zamierzają wziąć udziału w przygotowaniach małżeńskich, kursach itp. Kurs nie może stać wyżej niż sakramentalne boskie prawo. Odmowa oznacza narażenie narzeczonych na poważne ryzyko grzechu ciężkiego (przypominam, że seks przedmałżeński w dalszym ciągu jest w prawie kościelnym grzechem ciężkim). A grzech ciężki to ryzyko wiecznego potępienia. Odmowa sakramentu oznacza więc narażenie biednych młodych ludzi (skoro wypadki się zdarzają, umrzeć można nagle, tak czy inaczej, nie mówiąc już o seksie), na śmiertelne niebiezpieczeństwo.
Nie sposób znaleźć słów, by wyrazić moralne oburzenie na takie postępowanie kleru, skoro wedle ich własnego prawa, wiary i tradycji, rzeczy tak się mają. Chyba, że kler w to nie wierzy, albo zapomina o tym przez niedbałość, niefrasobliwość, lekceważenie. To jednak nie umniejsza ich odpowiedzialności, jest "współudziałem w grzechu cudzym", ciężkim przewinieniem, z którego powinni się spowiadać. A tymczasem się nie spowiadają, sprawują sakramenty obciążeni poważnymi winami.
Tak mniej więcej uczyli mnie na wykładach z prawa kanonicznego, teologii, itp. (chodzi o prawno-teologiczne pryncypia tu zarysowane). Młody byłem, umysł chłonny, wszystko dobrze zapamiętałem, bo całość jest spójna i logiczna (logiką można zabić!). Słuchałem o tych sprawach na wykładach flegmatycznego kanclerza Dyducha w Krakowie, i uroczego ojca Jana Sliwy, dominikanina. Ojciec Jacek Salij nie raz długo nie mógł otrząsnąć się z oburzenia, kiedy słyszał o odmowie przynależnych wierzącym sakramentów (zwłaszcza gdy proboszczowie odmawiali chrztu dzieci, jeśli rodzice byli bez kościelnego małżeństwa).
Morał z tego jest taki (jeden z morałów). Nawet przy tak silnie sklerykalizowanej organizacji, gdzie świeccy nie mają prawie żadnych praw, odbiera im się cichcem ich resztki, by kontrolować całość kościelnych procesów prawnych i sakramentalnych przez grupę duchownych.
Czy jest to nieuczciwe - tak. Czy jest to nadużycie władzy - oczywiście. Czy taka praktyka godna jest potępienia - jak najbardziej. Czy coś w tej sprawie się zmieni - oczywiście, że nie (słaby i bezwolny stan świecki nie wykazuje świadomości swoich praw). Kto będzie głównym winowajcą - posłaniec złej nowiny.
A może jednak nadchodzi już czas, by zgnębieni kościelnymi procedurami szeregowi katolicy podnieśli głowę, i dumnie zażądali respektowania praw im przynależnych? Może zrozumieją świeccy swoje opłakane położenie, a ich świadomość wzrośnie na tyle, że przeciwstawią się niczym wyzyskiwany proletariat klasie wyzyskującej, i wzniecą rewolucję, która rozpali kościelny świat, wyzwoli go z okowów feudalizmu (ironia; informacja dla pozbawionych poczucia humoru). Jak mówili żargonem marksistowskim niektórzy teologowie wyzwolenia: trzeba nam nacjonalizacji środków produkcji sacrum.
Takie to opłakane skutki wywołać może mieszanie ludziom w głowach.
