Autor: sędzia Arkadiusz Krupa

Jakiś czas temu moja dobra przyjaciółka, doktor nauk prawnych i niezwykle kompetentny naukowiec zadała mi pytanie: - Arek, jak ty radzisz sobie z tym wszystkim, co słyszysz od ludzi i obserwujesz na sali rozpraw? Ze zdjęciami obrażeń ciała, protokołami sekcji zwłok, z relacjami pokrzywdzonych ofiar… ?

REKLAMA
Pytanie to, choć rzucone w żywiołowej dyskusji telefonicznej dotyczącej różnych kwestii, dało mi do myślenia. Odłożywszy słuchawkę zastanawiałem się nad nim przez kolejne mniej więcej trzy minuty, po czym zerkając na zegarek zerwałem się z krzesła w służbowym pokoju. Zbliżał się czas kolejnej rozprawy… O rozmowie z koleżanką już zapomniałem.
Dopinając togę rozpocząłem kolejny tego dnia proces. Ten dotyczył konfliktu dwóch rolników. Kombajn prowadzony przez jednego z rolników, wjechał na 20 metrów kwadratowych koniczyny tego drugiego. Nie, to byłoby zbyt proste – trzeba było zmierzyć, czy mógł wjechać na pole pod przebiegającą nad wjazdem na nie linią średniego napięcia… A po zakończeniu rozprawy, na wokandzie miałem kolejną, tym razem dotyczącą dość brutalnego rozboju…
W prozie życia sędziego mieszczą się i sprawy dotykające materii (pozornie) błahej i te, (dosłownie) ocierające się o życie i śmierć. Proces o zabójstwo królika miniaturki (proszę mi wierzyć – był taki, śmierć królika zapoczątkowała zresztą sąsiedzką wojnę z użyciem kamieni), na wokandzie sąsiadować może ze sprawą o gwałt zbiorowy; skargą na zbyt głośne umizgi kanarków sąsiada, z rozprawą dotyczącą serii włamań do piwnic. Nie wspominając wszelkiej maści sporów sąsiedzkich o tzw. „miedzę”. I równie podszytych emocjami rozliczeń (byłych) małżonków… Czy płynie z tego morał godny bloga?
Otóż tak, jak najbardziej. Bo jest chyba morałem profesjonalizm większości sędziów, którzy potrafią (a przynajmniej powinni potrafić) zająć się każdą sprawą, niezależnie od jej (pozornie) niewielkiej wagi. Osądzić każdy spór, niezależnie od tego czy dotyczy gwałtu, rozboju, czy też zakłócania spoczynku nocnego. Jak też i oczywiście koniczyny na łące w okolicznej wiosce…
logo
Autor: sędzia Arkadiusz Krupa
Są jednak momenty, w których nie sposób powstrzymać uśmiechu, a sytuacja na sali rozpraw wręcz „wymyka się” spod kontroli. I nie zawsze dotyczy to procesów sądowych…
Pamiętam pewną wycieczkę przedszkolaków, tak, takowe przychodzą czasami do sądu, w karnym szeregu i z gromkim, chóralnym okrzykiem „dziiiiieeeeń dooooobry” na powitanie sędziego. Zadaniem tegoż jest przywdziać togę, poważną minę i wyjaśniać dlaczego nie jest sędzią Anną Marią Wesołowską. Po czym w jak najprostszy sposób wytłumaczyć gdzie siedzi oskarżony, gdzie pokrzywdzony. No dobrze: gdzie siedzi złodziej i gdzie siedzi okradziony… Bo jakże to sześciolatkom tłumaczyć, że nic w sądzie nie jest jeszcze ostatecznie wiadomym...?
Zatem i ja z poważną miną, okraszoną jednak uśmiechem tłumaczyłem te kwestie gromadce urokliwych przedszkolaków. Do czasu, kiedy siedzący w ławie prokuratorskiej niejaki Jasiu zaczął wyrażać gwałtowną chęć zmiany miejsca pobytu. Obok niejakiej Laury, zajmującej zaszczytne miejsce w ławie oskarżonych (dodam tu, że Laura miała uśmiech nieomal anielski i jak twierdziła, chce być piosenkarką, jak Doda). Próby pacyfikacji młodzieńca nie przynosiły rezultatu. Musiałem podjąć radykalne działania i w ramach tychże zapytałem Jasia, czy naprawdę chce siedzieć w ławie dla oskarżonych. Czyli dla złodziei. Czyli dla tych, którzy siedzą w kajdankach i których przyprowadza tam policja. Bo jak chce, to mogę po policję zadzwonić, żeby zakuła go w kajdanki i tak usadowiła. Jasiu chciał…
Jednak jego szczera potrzeba zakucia/zmiany miejsca nie miała większego znaczenia w obliczu szczerego, spontanicznego i absolutnie niewinnego stwierdzenia Laury: „A moi rodzice też mają kajdanki…”.
Tekst i rysunki: Arkadiusz Krupa, sędzia Sądu Rejonowego w Goleniowie