Uwielbiałem czytać „Przekrój”. Od zawsze. Gdy zaczął przypominać broszurę też. Bo głupio było się przyznać, nawet przed samym sobą, że jeden z ulubionych tygodników upada. Gdy usłyszałem, że idą zmiany ucieszyłem się. Bo jeżeli ratować „Przekrój” to kiedy, jak nie teraz? Bardzo subiektywnie o tym, dlaczego w tym ratowaniu warto pomóc.
1. „Przekrój” to nie wymysł jakiegoś bogatego pana spod Warszawy, który zapragnął mieć gazetkę o jakości wątpliwej. To kultowy niegdyś tygodnik, którego czytało się bez obciachu i z gwarancją, że to czytanie coś w nasze życie wniesie. Był po prostu o czymś. Dla kogoś. Dla samego faktu, że „Przekrój” to historia, warto nowej redakcji dać szansę. Pójść do kiosku, wydać te 3.99 i dopiero ocenić.
2. W KOŃCU! Znalazło się kilku takich, którzy „Przekrój” chcą oddać w ręce młodych dziennikarzy, z czym wiele tygodników ma problem do dziś. Warto posłuchać, poczytać i przyjrzeć się, co młodzi artyści, poeci, dziennikarze a nawet gwiazdy mają dopowiedzenia. Widać, że chce to robić „Przekrój” właśnie. I za samo „chce nam się” duży plus.
3. Mniej politycznego bełkotu. Umówmy się – nie wszystkie przemyślenia trzeba od razu publikować w prasie. Nawet jak jest się autorem już znanym, z wyrobionym nazwiskiem. Nowy „Przekrój” z tego rezygnuje. A przynajmniej chce zrezygnować. I dobrze, bo ostatnie numery tygodnika pokazywały, że analiza sceny politycznej to opar absurdu, którym inhalował się niejeden czytelnik.
4. NIE HEJTOWAĆ. To najgorszy sposób wyrażania swojej opinii. Albo sygnał, że opinii się nie ma. Po prostu.