
To jest gość! Przedstawiać go nikomu nie trzeba. Stephen D. Mull, czyli aktualny ambasador USA w Polsce dał się już poznać. Od najlepszych stron. Także tych wirtualnych. Nazywany Kapitanem Ameryką nie bez powodu. Dużo o nim słyszałem – powiedział mi kolega z zaprzyjaźnionej redakcji. Jak się można łatwo domyśleć - dużo, czyli praktycznie nic. Gdy dostałem w swoje ręce (a dokładniej - na swoją skrzynkę) wywiad z popularnym ambasadorem, pomyślałem – to świetna okazja, aby tego człowieka naprawdę poznać! I poznaję. W Sub-kulturze dzięki uprzejmości Malemena publikuję wywiad (niestety - tylko fragmenty). Miłej lektury.
REKLAMA
Po pierwsze - początki kariery i jego pierwsze wizyty w Polsce. Mull miał wtedy 26 lat i tzw. trudny teren do ogarnięcia. SB była codziennością, o podsłuchach nie wspominając.
Marcin Kędryna: Miał pan jakieś przygody z SB? Próbował pan „gubić ogon”?
Stephen D. Mull: W dniu mojej pierwszej wizyty w Gdańsku staliśmy z kolegą z ambasady blisko pomnika Solidarności [pomnik Poległych Stoczniowców 1970 – przyp. red.] przy bramie stoczni. Była demonstracja. Podeszło do nas paru policjantów: Proszę z nami iść! Byłem zdenerwowany. Wsadzono nas do policyjnej furgonetki. Pojechaliśmy na posterunek. Oczywiście wtedy nie było telefonów komórkowych. Zaprosili nas na przesłuchanie. Co panowie tutaj robią? – Ja tylko chcę zadzwonić do ambasady! Policjant wziął telefon i postawił na biurku. – Proszę dzwonić. A ja byłem nowy, dopiero przyjechałem. Nie znałem numeru do ambasady.
[Tu długi fragment. Baaaardzo długi, acz ciekawy]
Skończyło się pana usunięciem z Polski.
To było na zakończenie mojej pracy. Tuż zanim miałem wyjechać z Polski w czerwcu albo lipcu 1986 r. Sześć tygodni wcześniej nastąpiło oświadczenie prasowe rządu, że odkryto nową siatkę szpiegowską, NATO -wską, którą kierował młody amerykański dyplomata. Byłem akurat na obiedzie z rzecznikiem ambasady i on dostał telefon od dziennikarza: Kto kieruje tą siatką szpiegowską? Postanowiliśmy włączyć telewizor. Wiadomości: odkryto nową siatkę szpiegowską. I był wywiad z jakimś Polakiem, kiedy to oglądałem, myślałem, że poznaję tego faceta. I policjant mówił do niego: Pan pamięta, kto kontrolował pana w szpiegostwie? – Tak pamiętam, pamiętam. I bardzo dramatyczna muzyka grała w tle. I były zdjęcia. Dużo zdjęć. Kamera pokazuje zdjęcie po zdjęciu. I nagle moje zdjęcie! – On, to on! – krzyczy ten facet. Ten Mull, mówią policjanci, myśmy go śledzili bardzo długo, on próbował mieć kontakty ze złymi obywatelami. I pokazują zdjęcie, jak wychodzę z kościoła św. Brygidy. A potem spotkanie, które miałem z profesorem Geremkiem, i na spotkaniach z różnymi ludźmi. To był szok. W takich przypadkach jest zwyczaj, że zostanę wydalony. Ale jak jeden amerykański dyplomata był wydalany z Polski, to z Ameryki wydalano trzech. Czekaliśmy na jakieś wezwanie z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nie nadeszło. I w końcu wyjechałem normalnie. Później rzecznik Jerzy Urban był pytany: „Co się stało z tym słynnym szpiegiem, Mullem?”. A Urban na to: „Zniknął. Chyba był winny, bo uciekł z Polski. I to był koniec. To było smutne, bo chciałem wrócić kiedyś do Polski. Myślałem, że to będzie już niemożliwe. Ale później, po ‘89, dyrektor kontrwywiadu z czasów komunistycznych [gen. Władysław Pożoga – przyp. red.] napisał książkę. Opisał całą aferę bardzo ciekawie. Mówił, że na początku byli przekonani, że jestem szpiegiem CIA, ale zastanawiali się, czy jestem tak bardzo sprytnym szpiegiem, czy tak bardzo głupim, albo że udaję, że jestem głupi, ale naprawdę jestem sprytnym szpiegiem. Mój teść pracował wówczas w departamencie stanu, więc myśleli, żeby mnie zwerbować. Gromadzili dużo informacji o mnie. Że biegałem, jakie sporty uprawiałem, jakie kino lubiłem, było chyba dużo mikrofonów w naszym mieszkaniu, wiedzieli, o co żona i ja się kłóciliśmy. W końcu jego szef zdecydował: oskarżmy go o szpiegostwo, bo nie uda się go zwerbować.
To było na zakończenie mojej pracy. Tuż zanim miałem wyjechać z Polski w czerwcu albo lipcu 1986 r. Sześć tygodni wcześniej nastąpiło oświadczenie prasowe rządu, że odkryto nową siatkę szpiegowską, NATO -wską, którą kierował młody amerykański dyplomata. Byłem akurat na obiedzie z rzecznikiem ambasady i on dostał telefon od dziennikarza: Kto kieruje tą siatką szpiegowską? Postanowiliśmy włączyć telewizor. Wiadomości: odkryto nową siatkę szpiegowską. I był wywiad z jakimś Polakiem, kiedy to oglądałem, myślałem, że poznaję tego faceta. I policjant mówił do niego: Pan pamięta, kto kontrolował pana w szpiegostwie? – Tak pamiętam, pamiętam. I bardzo dramatyczna muzyka grała w tle. I były zdjęcia. Dużo zdjęć. Kamera pokazuje zdjęcie po zdjęciu. I nagle moje zdjęcie! – On, to on! – krzyczy ten facet. Ten Mull, mówią policjanci, myśmy go śledzili bardzo długo, on próbował mieć kontakty ze złymi obywatelami. I pokazują zdjęcie, jak wychodzę z kościoła św. Brygidy. A potem spotkanie, które miałem z profesorem Geremkiem, i na spotkaniach z różnymi ludźmi. To był szok. W takich przypadkach jest zwyczaj, że zostanę wydalony. Ale jak jeden amerykański dyplomata był wydalany z Polski, to z Ameryki wydalano trzech. Czekaliśmy na jakieś wezwanie z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nie nadeszło. I w końcu wyjechałem normalnie. Później rzecznik Jerzy Urban był pytany: „Co się stało z tym słynnym szpiegiem, Mullem?”. A Urban na to: „Zniknął. Chyba był winny, bo uciekł z Polski. I to był koniec. To było smutne, bo chciałem wrócić kiedyś do Polski. Myślałem, że to będzie już niemożliwe. Ale później, po ‘89, dyrektor kontrwywiadu z czasów komunistycznych [gen. Władysław Pożoga – przyp. red.] napisał książkę. Opisał całą aferę bardzo ciekawie. Mówił, że na początku byli przekonani, że jestem szpiegiem CIA, ale zastanawiali się, czy jestem tak bardzo sprytnym szpiegiem, czy tak bardzo głupim, albo że udaję, że jestem głupi, ale naprawdę jestem sprytnym szpiegiem. Mój teść pracował wówczas w departamencie stanu, więc myśleli, żeby mnie zwerbować. Gromadzili dużo informacji o mnie. Że biegałem, jakie sporty uprawiałem, jakie kino lubiłem, było chyba dużo mikrofonów w naszym mieszkaniu, wiedzieli, o co żona i ja się kłóciliśmy. W końcu jego szef zdecydował: oskarżmy go o szpiegostwo, bo nie uda się go zwerbować.
24 października Stephen D. Mull oficjalnie został zaprzysiężony przez sekretarz stanu Hillary Clinton na stanowisko ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce. Teraz musi zmierzyć się z zupełnie inną Polską, z zupełnie innymi problemami:
Jakich upatruje pan trudności w swojej pracy w Polsce. Jest pan analitykiem, więc nie wątpimy, że są już dobrze rozpoznane.
Kontrowersyjne z polskiego punktu widzenia są sprawy wizowe. Ja to doskonale rozumiem. Polska przez ostatnie dziesięciolecia jest sprawdzonym sojusznikiem Ameryki, polscy żołnierze walczyli w Iraku, są w Afganistanie, bardzo blisko współpracujemy w ON Z i innych miejscach. I – jak mówiłem wcześniej – nie tylko w stosunkach osobistych, ale i w stosunkach dyplomatycznych Polka jest niezawodnym przyjacielem. Stąd pytanie, po co nam wizy, kiedy chcemy odwiedzić Amerykę, jest zupełnie naturalne. No, w Ameryce podejście do tematu jest odwrotne. Urzędnicy imigracyjni, oni są inteligentni oczywiście, ale ich nie interesują interesy dyplomatyczne. Oni pilnują prawa. A prawo stanowi, że jeśli ktoś chce odwiedzić Stany, potrzebuje wizy. To jak z posiadaniem prawa jazdy. Jeśli facet chce dostać prawo jazdy, to nie jest ważne, czy jest republikaninem, czy demokratą, czy jest złym człowiekiem, czy dobrym. Są przepisowe wymagania. Jeśli je spełni, to dostanie prawo jazdy. Podobnie z programem bezwizowych podróży. Aby zakwalifikować kraj do tego programu, trzeba spełnić różne warunki: bezpieczne paszporty, bardzo dobra współpraca służb policyjnych – i te warunki Polska spełnia. Ale najważniejsze wymaganie dotyczy procenta odmów dla starających się o wizy. Nie więcej niż 3 proc. Od czasu mojego ostatniego pobytu sytuacja bardzo się poprawiła. Wówczas prawie 50 proc. Polaków dostawało odmowę. Dziś to tylko ok. 10 proc. Aby Polska mogła uczestniczyć w programie bezwizowym, musimy zmienić prawo. I prezydent Obama chce to uczynić. Tak aby procent odmowy mógł być tak duży jak 10 proc. A Polska ten warunek spełnia. Zobaczymy. Sprawy wizowe w naszym Kongresie zawsze budzą kontrowersje. Prezydent Obama mówił prezydentowi Komorowskiemu, że nad tym pracujemy. I pracujemy.
Można by to zrobić prościej. Gdyby wszyscy Polacy spełniający warunki wystąpili o wizy, a nie występują, to procent odmów spadłby do poziomu poniżej 3. Wszyscy Polacy powinni więc wystąpić o wizę.
Z mojego miejsca nie powinienem tego powiedzieć, ale pan mówi prawdę [śmiech].
Szczerze? Pierwszy raz spotkałem się, aby człowiek na takim stanowisku był tak otwarty do ludzi. "Otwartość" widać chociażby na Facebooku czy Twitterze, gdzie zamieszcza posty dość zabawne, bawiąc się przy tym językiem polskim. Cekin wirtualnej popkultury. Nic dziwnego, ze dystans między nim a dziennikarzami się skraca:
Ogląda pan seriale telewizyjne?
Niestety. Wracałem do domu o ósmej, dziewiątej wieczorem, resztę czasu chciałem spędzić z żoną i synem, więc nie mieliśmy czasu na oglądanie telewizji.
Serial „Newsroom” zaczyna się od pytania studentki do trójki ekspertów. To pytanie brzmi: „Dlaczego Ameryka jest najwspanialszym miejscem na świecie?”. Jakby pan odpowiedział na takie pytanie.
Hm… To mój rodzinny kraj. I dla mnie choćby z tego względu to najlepsze miejsce. Ale co mi się szczególnie podoba? To kraj tak ogromnych rozmaitości, rozmaitości wyboru. Weźmy kuchnię. Mogę wybierać między chińską, polską i fińską. Tak jest w każdej dziedzinie. Muzyki, sportu, kultury w ogóle. To wielki kraj. Są góry. Plaże. Wszystko. Nie można się nudzić. I ma w sobie ogromną energię. Pragnienie nowości. Innowacje, technologie. Nawet napięcia w naszej polityce dowodzą, że to społeczeństwo pełne życia.
Cały wywiad z ambasadorem zwanym "Kapitanem Ameryką" już w grudniowym "Malemenie". W kioskach chyba od 5 grudnia.
