Piątek wieczór, jedno z warszawskim kin. Do kas tuż po 21-ej ustawiły się kolejki. Tego dnia wyświetlano Pod Mocnym Aniołem - najnowszy film Smarzowskiego. Co tu dużo tłumaczyć - film o pijakach. Często mi się zdarza, że widzowie na sali piją piwo (Czy w polskich kinach to już plaga?). Nie zdarzyło mi się jednak nigdy, aby ktoś pił wódkę.
W sali kinowej gaśnie światło. Przeważnie w tym miejscu następuje cisza. Nie tym razem. Rozlega się odgłos otwieranej puszki. Potem kolejnej. I kolejnej. Ktoś się śmieje. W kontekście filmu było to zabawne. Jakbyśmy wspólnie świętowali, że ktoś w końcu nakręcił dobry film. - Słyszysz, piją... dawaj otwieramy... szybko... cicho... Para za mną otworzyła piwo. Upijaliśmy się, ale kulturalnie. Oczywiście, po tych piwach w połowie filmu ludziom zachciało się do toalety. - Co było, coś przegapiłam? - dopytuje dziewczyna chłopaka. Chłopak tłumaczy. Koszmar.
W powietrzu unosił się zapach nie tylko piwa. Smarzowski spowodował, że ludziom bardzo chciało się pić na tym filmie. Obok mnie usiadł 40-letni mężczyzna. Szpakowaty. Wyciągnął małpkę czystej i wsadził ją tam, gdzie przeważnie wsadza się kubek z napojem. Czy byłem zaskoczony? No jasne! Czy miał tylko jedną buteleczkę? Niestety, nie. W połowie filmu był tak pijany, że zaczął bełkotać pod nosem. - Ooo... no nie... ooo taaaak.... Na pytanie z kim rozmawia, odparł - sam ze sobą. Poproszony o ciszę wskazał pierwszy rząd i zaproponował, abym się przesiadł. Zaproponowałem mu to samo.
W rzędzie przede mną siedział pewien gość. Gdy wstał, aby wyjść do toalety potrącił nogą butelkę. Szklaną. Nikt nie miał wątpliwości, jaką miała zawartość. Butelka turlała się przez kilka sekund pod siedzeniami. Widzów to tak rozbawiło, że ktoś z euforii zaczął klaskać.